Tydzień zaczęłam od zupy i na zupie skończę. Nawet kolorystyka będzie
zbliżona. Zaczynają za mną pełzać azjatyckie smaki. Mroźno na zewnątrz, a taki krem z tajską nutą to dobry rozgrzewacz, w kraju gdzie chilli nie żałuje się nikomu ostrość to podstawowa kuchenna wartość. Znalazłam przywiezione przyprawy i zabrałam się do odkrywanie ich kompozycji na nowo. Nie odtworzę
dokładnie tego jak jadłam. Na smak ma wpływ atmosfera, nastrój, okolica i
okoliczności, nie mówiąc już o tym, że wiele składników jest u nas nie
dostępnych albo przeleżały tyle w kontenerach, że z formą wyjściową mają
nie wiele wspólnego. Jednak kuchnia lubi kreację więc delikatne fusion
zawsze jest mile widziane. Można próbować, bawić się, zestawiać smaki na
nowo albo na wspak, dla mnie to jeden z najfajniejszych aspektów
gotowania. Kojarzy mi się z malarstwem które narzuca narzędzia ale daje
wolność w linii, strukturze i kolorze. Istnieje podstawowy schemat
jednak dalej tworzy się już własnym torem, odkrywa uczucia, emocje i
potrzeby. Reaguje na okoliczności i przetwarza te dane na nowe formy.
Tak powstają najlepsze dzieła czy to kulinarne czy artystyczne.
porcja na 4 duże michy (będzie ostro)
1 mały kalafior
1 cukinia
2 pory
2 łyżeczki green curry paste (dodawać ostrożnie, ponieważ mają różną intensywność)
2 cm korzenia imbiru
1 łyżeczka oleju sezamowego
1 l bulionu warzywnego
4 łyżki sosu sojowego
pieprz syczuański lub chilli
mleko kokosowe
2 dorodne marchewki
1/2 limonki
W
dużym garze gotujemy kalafior, cukinię i pory razem z bulionem, pastą
curry, imbirem, sosem sojowym i olejem. Kiedy wszystko zmięknie
miksujemy na gładki krem. Marchewki ścieramy na tarce z małymi oczkami i
obficie skrapiamy sokiem z limonki. Krem przelewamy do misek, dodajemy
mleko kokosowe i kulkę marchwi na środku. Chilli lub pieprz proponuję
postawić na stolę ponieważ zupa sama w sobie jest ostra. Do przybrania
polecam świeżą kolendrę albo mięte.
สุขภาพ - na zdrowie :)