piątek, 29 marca 2013

ostry KREM TAJSKI

Tydzień zaczęłam od zupy i na zupie skończę. Nawet kolorystyka będzie zbliżona.  Zaczynają za mną pełzać azjatyckie smaki. Mroźno na zewnątrz, a taki krem z tajską nutą to dobry rozgrzewacz, w kraju gdzie chilli nie żałuje się nikomu ostrość to podstawowa kuchenna wartość. Znalazłam przywiezione przyprawy i zabrałam się do odkrywanie ich kompozycji na nowo. Nie odtworzę dokładnie tego jak jadłam. Na smak ma wpływ atmosfera, nastrój, okolica i okoliczności, nie mówiąc już o tym, że wiele składników jest u nas nie dostępnych albo przeleżały tyle w kontenerach, że z formą wyjściową mają nie wiele wspólnego. Jednak kuchnia lubi kreację więc delikatne fusion zawsze jest mile widziane. Można próbować, bawić się, zestawiać smaki na nowo albo na wspak, dla mnie to jeden z najfajniejszych aspektów gotowania. Kojarzy mi się z malarstwem które narzuca narzędzia ale daje wolność w linii, strukturze i kolorze. Istnieje podstawowy schemat jednak dalej tworzy się już własnym torem, odkrywa uczucia, emocje i potrzeby. Reaguje na okoliczności i przetwarza te dane na nowe formy. Tak powstają najlepsze dzieła czy to kulinarne czy artystyczne. 

porcja na 4 duże michy (będzie ostro)

1 mały kalafior
1 cukinia
2 pory
2 łyżeczki green curry paste (dodawać ostrożnie, ponieważ mają różną intensywność)
2 cm korzenia imbiru
1 łyżeczka oleju sezamowego
1 l bulionu warzywnego
4 łyżki sosu sojowego
pieprz syczuański lub chilli
mleko kokosowe
2 dorodne marchewki
1/2 limonki

W dużym garze gotujemy kalafior, cukinię i pory razem z bulionem, pastą curry, imbirem, sosem sojowym i olejem. Kiedy wszystko zmięknie miksujemy na gładki krem.  Marchewki ścieramy na tarce z małymi oczkami i obficie skrapiamy sokiem z limonki. Krem przelewamy do misek, dodajemy mleko kokosowe i kulkę marchwi na środku. Chilli lub pieprz proponuję postawić na stolę ponieważ zupa sama w sobie jest ostra. Do przybrania polecam świeżą kolendrę albo mięte. 

สุขภาพ - na zdrowie :)

czwartek, 28 marca 2013

SOS ORZECHOWY smażony ryż i dodatki

Dziś wszystko na wspak, obiad na śniadanie i kawa na kolację. Wstałam z ogromnym smakiem na coś smażonego, o istnieniu ryżu zapomniałam jakiś czasu, bo kasza, makarony, płatki i ziemniaki. Ale taki smażony ryż, chrupiący, aromatycznym hmmm, to było to, na robienie pilawu nie było czasu, ale ostał się w lodówce sos orzechowy i garść świeżego szpinaku. Kilka składników, chwila roboty i mój wymarzony "obiad śniadaniowy" był gotowy. Zaspokoiłam tą przedziwną potrzeba do syta, trzeba się czasem rozpieszczać :).

sos orzechowy
ilość na 4 porcji (użyty dzień wcześniej do makaronu z brokułami na parze)

3 grzyby shitake
1 kubek orzechów włoskich
2 kubki ciepłej wody
1 kostka warzywna (lub 2 kubki wywaru warzywnego)
4 łyżki sosu sojowego
1 łyżeczka soku z cytryny
1 łyżeczka miodu

Grzyby z orzechami gotujemy w bulionie (lub wodą z kostką) na wolnym ogniu przez 15min. Wyjmujemy grzyby, dodajemy resztę składników i miksujemy na gładki sos, można przyprawić świeżym pieprzem. W lodówce może wytrzyma max. 2 dni, ale najlepiej spożyć na świeżo.

ryż na 2 porcje

1/2 szklanki ryżu
1 łyżeczka asafetydy
2 łyżki sosu sojowego
2 garści szpinaku
2 łyżki oleju sezamowego
czarne oliwki

Ryż gotujemy w osolonej wodzie w stosunku 1:2. Ugotowany przekładamy na patelnię z rozgrzanym olejem, dodajemy przyprawy i smażymy ok 5 min aż wszystko nabierze złotego koloru. Dodajemy szpinak i mieszamy jeszcze ok 2 min. Nakładamy na talerze robiąc dołek w górce ryżu, we wgłębienie wlewamy podgrzany sos i dodajemy oliwki w ilości zgodnej ze smakiem. Można sprószyć sezamem. Smakuje świetnie nawet o 7 rano :).

środa, 27 marca 2013

POMIDOROWE smarowidło

Tortille, pity, suchary i ciężkie chleby, do warzyw, makaronów i sałat, smarowidło do wszystkiego. Wyszły trzy słoiki pożarte w trzy dni. Szybko i smacznie. Jako baza do sosu czy główny składnik kanapek. Suszone pomidory przywołały smak słońca i Włoch, tych północnych górskich i tych południowych kalabryjskich. Pieczarki dały grzybowy posmak lasu, a rozmaryn przypomniał o nadchodzącej wiośnie. Ekspresowa realizacja w przerwie na lunch, bo zachciało mi się kanapek, obraz podsunął kolorystykę, kolor nakręcił smak, zapach stanowił pointe.

2 cebule
200 g pieczarek
20 suszonych pomidorów
4 łyżki słonecznika
3 łyżki oleju z suszonych pomidorów
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżka ziół prowansalskich
1 łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu
10 listków świeżego rozmarynu (+ do kanapek)

Drobno posiekaną cebulę szklimy na oleju razem z pieczarkami, sosem sojowym, pieprzem i ziołami prowansalskimi. Smażymy na średnim ogniu ciągle mieszając, aż grzyby puszczą sok i nabiorą ciemnego koloru, a cebula złotej barwy. W wysokim naczyniu blendujemy zawartość patelni z suszonymi pomidorami, słonecznikiem i rozmarynem do uzyskania jednolitej, gładkiej masy. Studzimy i przekładamy do wygotowanych słoików. Można trzymać do tygodnia w lodówce. Na kanapkach sprawdza się świetnie jeszcze z kilkoma listkami rozmarynu albo bazylii, w wersji lunchowej zmieszałam z makaronem żytnim i świeżym szpinakiem. Pomysłów bezliku więc dla każdego jak lubi!

wtorek, 26 marca 2013

TARTA SZPINAK/PIECZARKI pod pierzyną

Znowu w drodze. 20h w Trójmieście. Morze ciekawych koncepcji. Energia działania, burza mózgów i nowe możliwości. Pomysł wystawy zrodził się nagle, nabrał realnych kształtów z upływem czasu i zrealizuje się w przestrzeni już niebawem. Nie ma rzeczy niewykonalnych, celów nieosiągalnych i pomysłów niemożliwych. Przesuwam horyzont kilka cali dalej. Tworze. Kreacja udzieliła mi się również w kuchni. Nowa tarta. Tak dużo składników jak myśli spiętych w jedną całość. Danie dla grona znajomych albo całej rodziny. Czyste szaleństwo smaku w trzech warstwach. Spróbujcie!

ciasto
1 kubek mąki żytniej lub orkiszowej
1/2 kubka kaszy manny
2 łyżki otrębów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki oleju z suszonych pomidorów
1/2 łyżeczki czarnej soli
1 łyżeczka majeranku
ok 1/2 kubka ciepłej wody

+ olej i otręby do wysmarowania formy

Wszystkie składniki mieszamy w misce do uzyskania gładkiej masy, wodę dodajemy stopniowo, ciasto ma być zwarte i odchodzić od miski. Całość przekładamy do formy (ok. 20x30cm) wysmarowanej olejemy i obsypanej otrębami. Robimy wysoki rant na co najmniej 3 cm.

farsz
16 pieczarek
150 g szpinaku
140g czarnych oliwek
3 ząbki czosnku
100g (ok 1/2 słoika) odsączonych suszonych pomidorów
2 łyżeczki ziół prowansalskich

PS. Myślę, że farsz może być przeglądem zawartości lodówki, jeśli nie macie pieczarek to sprawdzi się i brokuł i bakłażan :)

Pieczarki kroimy na połówki. Szpinak z posiekanymi oliwkami i przeciśniętym czosnkiem przesmażamy na patelni ok 2min aby puścił sok. W wysokim naczyniu blendujemy zawartość patelni z suszonymi pomidorami i ziołami. Pieczarki układamy gęsto w formie i przykrywamy masą ze szpinaku i pomidorów.

pierzyna
2 garści orzechów laskowych
1 łyżeczka rozmarynu
sól i świeżo mielony pieprz
1 łyżka oleju z suszonych pomidorów
kilka kropli soku z cytryny
3/4 kubka wody

Całość miksujemy na gładki płyn ok 5 min, następnie zalewamy zawartość formy czyli dwie wcześniejsze warstwy. Wszystko suto zasypujemy słonecznikiem albo dynią. Pieczemy 45min na 180st. termoobieg.

SMACZNEGO :)

poniedziałek, 25 marca 2013

KREM Z BIAŁYCH WARZYW z zieloną nutą

Lubię monochromatyczne pejzaże, Alpy zimą, Pamir latem, jeden kolor w wielu odmianach. Rozpiętość barwy od bieli do czerni przez wszystkie etapy nasycenia, setki możliwości. Kolor światła, atmosfera, nastrój, przejrzystość powietrza, nieskończona ilość konfiguracji przy minimalnej ilości środków. Wielu twórców wykorzystywało ten motyw nadając mu różne znaczenie, Opałka dodał element czasu, Rothko przenikanie. 

Mroźne poranne powietrze zimą wychładza i zmniejsza głębię ostrości, ciepłe światło zachodu na równiku stwarza złudzenia wszechobecnego pożaru. W Warszawie nieustająco zima, wszystko lekko zaszronione, zziębnięte, wychłodzone, barwy są zimne nie zależnie od pory dnia, wstaję i chce mi się w góry, jeszcze na śnieg, jeszcze na puch. Z tej tonacji wyszła zupa z białych warzyw, delikatnie muśnięta zielenią. Jeszcze kremowa i ciężka ale już doprawiona świeżością.

4 do 6 porcji w zależności od wielkości miski:

1/2 selera
2 pietruszki
6 młodych ziemniaków
1/2 cukinii
2 łyżeczki przyprawy podlaskiej
2 łyżeczka soli 
1 ząbek czosnku
1l gorącej wody
1 łyżka oleju
kiełki
gomashio do smaku

przepis na gomashio (mieszanka przypraw z Japonii, używana do wszystkiego jako zamiennik soli):

300 g sezamu
300 g siemienia lnianego
sól w proporcji 1:8 - najlepiej kopalniana, nierafinowana

Na nagrzanej patelni najpierw prażymy sól, po chwili dodajemy nasiona. Kiedy nasiona się rozgrzeją zaczną strzelać, prażymy na średnim ogniu ciągle mieszając (uwaga aby nie spalić). Po ok 8 min zestawiamy z gazu i po ostygnięciu mielimy w makutrze aż połowa nasion utrze się na proch. Przechowujmy w szczelnym słoiku i dodajemy do czego dusza zapragnie.

Przyprawy razem z przeciśniętym ząbkiem czosnku podgrzewamy w garnku na oleju aż zaczną pachnieć. Selera, pietruszkę i ziemniaki kroimy w kostkę, następnie mieszamy z przyprawami i dusimy z minimalną ilości wody ok 3 min. Dolewamy resztę wody i gotujemy do zmięknięcia warzyw. Zdejmujemy z gazu, dodajemy surową posiekaną cukinię (odłóżcie kilka plastrów do ozdoby) i miksujemy na gładki krem. Rozlewamy do talerzy, przybieramy kiełkami i cukinia oraz dodajemy gomashio. Pałaszujemy puki gorące :).

piątek, 22 marca 2013

MIEJSKI LUNCH


Z jedzeniem na mieście bywa różnie, nie w każdej knajpie w ogóle jest coś do zjedzenia, w niektórych teoretycznie coś serwują, ale czasem lepiej nie wiedzieć co, a w jeszcze innych proponowana kuchnia nie jest tym na co aktualnie ma się ochotę. Często też ulubione jadłodajnie są kompletnie nie po drodze i w codziennej gonitwie trudno się do nich dostać. A jeść trzeba, w końcu to nie tylko przykry obowiązek ale też wielka radocha. Jestem specjalistką od zabierania jedzenia ze sobą, lunch boxy to moja specjalność i powoli uczę tego wszystkich mi bliskich. Co prawda czasem jem w samochodzie, ale o ile tylko okoliczność przyrody pozwalają mam piknik w parku albo w otoczeniu naprawdę dobrej architektury. Po za tym doskonale wiem co wpakowałam do tego mojego pudełka i niezależnie czy są to elementy wczorajszego obiadu czy jakiś owocowy mus zrobiony przed samym wyjściem to wiem co jem. Dziś wersja kanapkowa z kotletami marchewkowymi.

Porcja na ok. 8 kotletów (w zależności od wielkości)

2 marchewki
3 łyżki kaszy manny
4 łyżki mąki żytniej
1/3 kubka ciepłej wody
4 łyżki sosu sojowego
1 cebula
1 łyżka oleju
1 łyżeczka kminu
1 łyżeczka żółtego curry
+ otręby

Marchewkę ścieramy na tarce o małych oczkach. Cebulę drobno siekamy i smażymy na złoto na oleju z sosem sojowym. W misce mieszamy wszystkie składniki razem z cebulą i marchewką do uzyskania zwięzłej masy.  Na głęboki talerz wysypujemy otręby w których obtaczamy kotlety (ja ukręcam kulkę w dłoniach i obtoczone w otrębach spłaszczam dopiero na patelni). Kotlety smażymy na małym ogniu z niewielką ilością oleju, do momentu ze złocenia się po obu stronach. Usmażone odkładamy na pergamin bądź ręcznik papierowy aby odsączyć nadmiar tłuszczu.

Doskonałym uzupełnieniem do kotletów jest humus albo guacamole. Ponieważ znalazłam na parapecie jeszcze jedno zielone "jajo" na warsztat poszła opcja druga w wersji lekko stuningowanej.

Pasta z awokado:

1 mały pomidor
1/2 awokado
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka soku z cytryny
sól+pieprz

Pomidor sparzyć i obrać ze skórki, pokroić w kostkę i razem z awokado ugnieść widelcem, dodać cytrynę oraz przeciśnięty czosnek, posolić i popieprzyć do smaku, dokładnie wymieszać, używać na świeżo.

W wersji lunchowej do kotletów doszedł chleb żytni na zakwasie, kilka liści świeżego szpinaku (idealna jest też rukola) oraz pestki dyni. W każdym razie to co znajdziecie pod ręką. Smacznego!

czwartek, 21 marca 2013

BURACZANY detox

21 marca Wiosna, Wiosna, Wiosna ach to ty! No właśnie i gdzież ona? Za oknami śnieg, rano -9 stopni na termometrze. Na nartach pogoda wymarzona w mieście niekoniecznie. Ale aby nie marudzić i zafundować sobie zastrzyk energii z samego rana ruszam z programem detox. Co roku wiosną na tydzień przerzucam się na świeże soki, częściej warzywne niż owocowe. Koniec zimy obfituje jeszcze w jędrne buraki i selery, więc witamin i innych mikroelementów pod dostatkiem. Korzystając z mądrości ludowych i starych zwyczajów przednówek jest dobry na lekką "odtrutkę". Dziś zaczęłam od krwistego likieru, kolor ma naprawdę głęboki i lekko wytrawy smak. Na zdrowie i do dna.

2 buraki (wspomaga prawidłowe funkcjonowanie wątroby i przewodów żółciowych)
200g świeżego szpinaku (właściwości antynowotworowe i przeciwmiażdżycowe)
tynowotworowe i chronią przed miażdżycą

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Wlasciwosci-lecznicze-szpinaku-liscie-szpinaku-chronia-przed-rakiem-i-miazdzyca_37396.html
właściwości antynowotworowe i chronią przed miażdżycą

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Wlasciwosci-lecznicze-szpinaku-liscie-szpinaku-chronia-przed-rakiem-i-miazdzyca_37396.html
właściwości antynowotworowe i chronią przed miażdżycą

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Wlasciwosci-lecznicze-szpinaku-liscie-szpinaku-chronia-przed-rakiem-i-miazdzy)
1 jabłko (reguluje przemianę materii)
gałązka rozmarynu (podwyższenie sprawności i wzmocnienie organizmu)

ntynowotworowe i chronią przed miażdżycą

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Wlasciwosci-lecznicze-szpinaku-liscie-szpinaku-chronia-przed-rakiem-i-miazdzyca_37396.html
Sokowirówka w ruch, gałązka do zamieszana, a następnie oskubania. Wypić natychmiast :)

środa, 20 marca 2013

SZARLOTKOWY zawrót głowy

Szarlotka to kultowe ciasto, smak domu, dzieciństwa i wszystkich możliwych świąt. Ciasto zimowe, mocno aromatyczne. W każdym domu wyrabiane inaczej, prawie jak dhal w Indiach. Jadłam już wersję z kruszonką, pierzyną, na mące pszennej i pełnoziarnistej, drożdżową i kruchą. Wszystko zależy od szerokości geograficznej i tradycji. U mnie prym w pieczeniu szarlotki wiedzie babcia, podobno nie ma sobie równych, przepis od pokoleń krąży w kuchennych kuluarach, i choć przyznaję, że próbowałam babcie reformować co do ilości różnych składników zostałam sprowadzona do parteru. Tak więc nie zostało mi nic innego jak stworzyć własny przepis od podstaw, i bynajmniej nie po to aby z babcią konkurować, ale aby znaleźć smak jabłek na nowo.

W Tadżykistanie w którym jestem zakochana nie ma zbyt wielu słodyczy, mają pyszną bardzo słodką herbatę, sezam, jabłka, mąkę z pełnego ziarna i właściwie zrobienie szarlotki nie stanowiło by problemu. Podczas licznych wizyt w różnych domach marzyłam o tym by siedząc na matach wokół ceraty uraczyć nią moich darczyńców i gospodarzy. W czasie ostatniej wizyty nie udało mi się, ale następnym razem nie odpuszczę.

Ilość na formę o śr. 20cm, termoobieg, 180st, 40 min.

ciasto
1 szklanka kaszy manny
1 szklanka mąki żytniej
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki mleka roślinnego lub ciepłej wody
1/2 szklanki ciepłej wody (opcjonalnie)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamony
4 łyżki płatków jęczmiennych
1 łyżka cukru trzcinowego
szczypta soli

sezam

mus
2 duże jabłka
1 łyżka cynamonu
2 łyżki sezamu
6 suszonych figi
10 migdałów
1/3 kubka ciepłej wody
2 łyżki syropu klonowego

Wszystkie składniki ciasta mieszamy w misce do uzyskania gładkiej, gęstej masy, ciasto powinno samo odchodzić od miski, jeżeli jest za gęste można powoli dolewać ciepłej wody. Smarujemy formę olejem i wykładamy 3/4 masy ciasta, dokładnie, z wysokim brzegiem (ja to robię za pomocą widelca).

Jabłka kroimy ze skórką na duże kawałki, figi i migdały siekamy, wszystko zagotowujemy na małym ogniu razem z przyprawami cały czas mieszając. W momencie gdy jabłka zmiękną i całość nabierze spójnej konsystencji (nie rozgotowywać) przekładamy do formy z ciastem. 1/4 pozostawionego ciasta zużywamy do zrobienia "kruszonki" na musie (rwę ciasto palcami). Gotowy placek suto posypujemy sezamem. Pieczemy 40 min, studzimy (na ciepło będzie się ciężko kroić) i podajemy - sugeruję z herbatą :)

wtorek, 19 marca 2013

BANANOWE kakao


Chłodny wieczór po słonecznym dniu, zmienia się front, wiatr dudni między domami, może w końcu wiosna i do nas zawita. Tymczasem chwila spokoju po zwariowanej  codzienności. Kanapa, kominek i listy Lennona. Do kakao dorastałam latami, jako dziecko mogło dla mnie nie istnieć, w wersji 3 w 1 było zdecydowanie za słodkie. Razem z odkryciem gorzkiej czekolady i surowych ziaren kakaowca przeszło ponowny chrzest i dumnie stoi na półce w kuchni, w sam raz na dobry sen albo rozgrzanie. Tu w wersji deserowo-sycącej.

250 ml mleka roślinnego
1 kopiasta łyżeczka kakao 
1 banan
szczypta cynamonu
+ imbir albo chilli (polecam)
+ 1 łyżeczka syropu klonowego/ lub z agawy (dla tych z dużym zapotrzebowaniem na cukier)

W niewielkim garnku zagotowujemy mleko, po czym wsypujemy kakao i przyprawy. Mieszamy i gotujemy na małym ogniu ok 2 min. Banana blendujemy na gładki pudding. Kakao wlewamy do ulubionego kubka i dekorujemy grubą warstwą pudding, oprószamy cynamonem albo chilli. 

Piękne sny dla wszystkich.

piątek, 15 marca 2013

BOCZNIAK na cukinii


Włoska kuchnia jest cudownie prosta, a cała jej magia to wyselekcjonowane składniki. Staranie dobrane smaki, zapachy i faktury. Wszystko powinno być świeże, serwowane od razu pod nos. Suszone pomidory winne widzieć słońce, a oliwa być tłoczona na zimno. Makaron wytworzony powinien być z semoliny i gotowany w słonej wodzie, a nie tylko z deczko osolonej. Każda z ingrediencji warta jest poznania osobno, by razem stworzyły zgrany zespól. Kuchnia włoska nie jest przegadana i wymyślna. Jest swojska, rodzinna i głośna. Lubię domy gdzie pachnie jedzeniem, gdzie w kuchni stoi duży stół wokół którego toczy się życie, lubię karmić ludzi, lubię jak posiłki trwają godzinami, w końcu lubię jeść rękami. Lubię włoskie wariacje na swoim stole i lubię się nimi dzielić. 

Boczniak na cukinii dla 2 osób :)

2 duże boczniaki
8 brązowych oliwek z Ligurii
8 suszonych pomidorów
2 ząbki czosnku
1/4 cukinii
2 łyżeczki salamoili
kieliszek białego wytrawnego wina albo wody
makaron spaghetti

Na rozgrzaną patelnię z łyżką oleju z suszonych pomidorów wrzucamy posiekane oliwki, pomidory, boczniaki (można je "porwać" palcami na długie nitki wzdłuż blaszek), czosnek i przyprawy. Na średnim ogniu najpierw wszystko obsmażamy a następnie dolewając kieliszek wina albo wody przykrywamy na 5min aby się poddusiło. Cukinię kroimy na bardzo cienkie plastry i wykładamy nią talerze. Makaron gotujemy w dużym garze, w słonej wodzie, al dente. "Gniazdo" makaronu układamy na cukinii i na wszystko serwujemy warzywa, można oprószyć świeżym pieprzem. A potem wylizać i talerz i palce :)

czwartek, 14 marca 2013

PESTO ZE SŁONECZNIKA z pietruszką

Pesto jest dobre do wszystkiego, na chleb i do makaronu. Odmian i smaków jest tyle, że zadowoli najbardziej wybrednych. Pesto w  wersji klasycznej alla genovese odkryła przed mną moja ukochana macocha. Co roku podczas rodzinnych nart słynęłyśmy z tego, że przez tydzień stanowiło nasz główny element pożywienia. Świeżo utarte ma intensywny smak i wspaniały energetyzujący kolor.

Dziś na warsztat poszedł słonecznik z natką pietruszki, po drodze kupiłam żytni chleb na zakwasie i potrzebowałam jakiegoś wyraźnego smarowidła. Pesto w wersji fusion wydawało mi się dobrym rozwiązaniem. Warszawa się zmienia, Powiśle jest nie do poznania, jak zamieszkałam tu kilka lat temu, było cicho i spokojnie, tylko BUW przykuwał uwagę awangardową bryłą. Nie było knajp i knajpek. Przeważali starsi ludzie i odpadające tynki na modernistycznych przedwojennych kamienicach. Teraz muzea, lodziarnie, sklepiki, Uniwersytet i apartamentowce, zaraz metro i bulwar wiślany. WOW powietrze elektryzuje, wszystko wrze, buzuje, zmienia się, w słońcu widać to jeszcze wyraźniej, formy nabierają ostrości.  Tak więc lunch z widokiem na Wisłę.

Ilość na średni słoik, w lodówce może stać do tygodnia, choć najlepsze jest na świeżo.

2 pęczki natki pietruszki
1 ząbek czosnku
4 suszone pomidory
6 czarnych oliwek
4 łyżki oleju z suszonych pomidorów
1/2 kubka słonecznika
1 łyżeczka ziół prowansalskich
pieprz czarny świeżo mielony wedle uznania oraz szczypta soli
kilka kropli soku z cytryny dla zatrzymania koloru

Wszystko miksujemy na gładką masę i przekładamy do wygotowanego słoika lub prosto na chleb/makaron/warzywa. Sugeruję świeży rozmaryn na każdą porcję w dużych ilościach :)

środa, 13 marca 2013

TARTA ZIEMNIACZANA z brukselką


Okres przejściowy po powrocie do Polski spędziłam u Olgi, Olga od 2 lat mieszka nad morzem. Bałtyk w zimie jest bajeczny, monochromatyczny, surowy i mroźny. Chodziłyśmy na długie spacery pod czas których adaptowałam się z powrotem do rzeczywistości. Zbierałam myśli, porządkowałam wspomnienia i kreowałam dalsze plany. Pogoda była piękna, nawet nocą towarzyszyły mi gwiazdy.

Codziennie coś gotowałam przypominając sobie krok po kroku dawno nieużywane przepisy i rozkoszowałam się luksusem w pełni wyposażonej kuchni. Po dwóch tygodniach mojej "kwarantanny" Olga spytała czy nie chcę zostać na stałe, i to chyba był najlepszy komplement dla mojej kuchni, jednym słowem przekupiłam ją codziennym obiadem. Razem z odnajdywaniem się w codzienności przyszły wizyty na bazarze, ziemniaki, pory, buraki, selery - zimowe warzywa. Pachnące ziemią, ze swoją grubą fakturą i ciężką formą, z przyjemnością zaczęłam tworzyć z nich na nowo. I tak oto wyszła tarta ziemniaczana z brukselką. Przygotowanie zajęło prawie godzinę, zniknęła w 15 min :)

Okrągła forma o śr. 20cm, piekarnik na 180st, termoobieg, czas 1h. 
Wyszedł z tego obiad dla 2 głodomorów, ale myślę że przystawka dla 4 też by dała radę :).

4 ziemniaki
1/4 selera
1 łyżeczka czarnej soli
1 kostka wegetariańska


Ziemniaki i seler kroimy w drobną kostkę i gotujemy w osolonej wodzie. Po ugotowaniu warzywa miksujemy na gładką masę z kostką wegetariańską i czterema łyżkami ciepłej wody.

2 cebule
2 łyżeczki ziół prowansalskich
1 łyżeczka czarnego pieprzu
4 łyżki sosu sojowego


Cebulę smażymy z przyprawami na złoto i mieszamy z masą ziemniaczaną.

1 szklanka mąki żytniej
1 szklanka otrębów (dowolne)
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki oleju
szczypta wędzonej papryki
szczypta soli

1 kubek ciepłej wody

Wszystkie składniki  mieszamy w misce do uzyskania jednorodnego ciasta.

1/2 kg brukselki
słonecznik

Brukselkę płuczemy i kroimy na połówki.

Formę smarujemy olejem i wykładamy ciastem. Następnie gęsto układamy połówki brukselki i całość zalewamy masą ziemniaczaną z cebulką. Posypujemy słonecznikiem i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Po godzinie serwujemy np. ze świeżym pomidorem i kiełkami.

Smacznego!

wtorek, 12 marca 2013

KETCHUPowa zapiekanka



W kuchni moich znajomych gdzie ostatnio odprawiałam mała kulinarną magię odkryłam ketchup, zaskoczenie było o tyle duże, że to kuchnia hiper eko, bio i absolutnie bez półproduktów. Ketchup był do tego jeszcze znanej firmy, jednym słowem czyste zło. Na wszelki wypadek nie pytałam skąd się wziął ten przybysz z innej planety, sprawdziłam datę ważności i postanowiłam wykorzystać potwora zanim zacznie chodzić. Tak oto pierwszy raz od niepamiętnych czasów użyłam ketchupu we własnym daniu. Nie smakował co prawda tak jak wyrób ketchupopodobny za czasów podstawówki pod Halą Marymoncką w budce z zapiekankami, ale w postaci zapiekanki absolutnie przywoływał czasy dzieciństwa.

Ilość na duże naczynie żaroodporne (mi udało się posilić 4 osoby), piekarnik 180st, termoobieg.

2 szklanki kaszy gryczanej
3 papryki
1/2 puszki pomidorów lub 2 duże pomidory obrane ze skórki i posiekane w kostkę
200 g ketchupu pikantnego
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżeczka ziół prowansalskich
1 łyżeczka  papryki wędzonej
1 łyżeczka miodu lub cukru trzcinowego
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka oliwy
1 łyżka musztardy dijon
słonecznik albo pestki dyni

Kaszę moczymy przez co najmniej dwie godziny  w stosunki wody 1:2 (jeśli nie mamy na to czasu można ją obgotować na półtwardo). Papryki kroimy w dużą kostkę i układamy na dnie naczynia żaroodpornego jako pierwszą warstwę, drugą warstwę stanowi kasza. Resztę składników dokładnie mieszamy w misce, w razie potrzeby dosalamy i wylewamy na górę naczynia jako gęsty sos i ostatnią warstwę. Wszystko posypujemy słonecznikiem lub dynią, przykrywamy i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ok 50min, z czego ostatnie 10min. odkryte. Sugeruję podawanie w miskach, najlepiej smakuje wymieszane i oprószone szczypiorem :)

poniedziałek, 11 marca 2013

ZIELONE BANANOWE śniadanie



2 stycznia dostałam mms od przyjaciółki ze zdjęciem zielonego koktajlu. W mroźny, biały dzień wyglądał bajecznie, razem z opisem dostałam link i szybko włączyłam się do projektu "jeden zielony shake dziennie" . Pomysł mnie uwiódł prostotą i masą pozytywnej energii. Ludzie codziennie dzielili się przepisami na szalone kombinacje smakowe. W założeniu każde smoothie miało być zielone ale po 30 dniach były wszystkie kolory tęczy. Mi akcja tak weszła w nawyk, że codzienny koktajl stał się alternatywą dla zwyczajowej owsianki, dając w połączeniu z praktyką ashtangi takiego kopa energetycznego, że kawa i zielona herbata poszły w odstawkę. 

Tu wersja prosta i łatwo dostępna, choć wierzę w waszą kreatywność. Uwaga to uzależnia, a pomysłom nie ma końca :)

A co do bananów, na każdym kontynencie są inne, w końcu 80 gatunków zobowiązuję. Dla ciekawskich bananowiec to największa na świecie bylina czyli właściwie trawa. Niepodważalnie najlepsze są prosto z drzewa. Uwielbiam te malutkie np. w Indiach. Są mniej słodkie, wręcz orzeźwiające, jak by z cytrynową nutą. W Kambodży podawane z grilla, w Chinach smażone w głębokim tłuszczu, w Laosie w postacie czipsów z chilli. Co kraj to obyczaj. Czarne, zielone, czerwone i oczywiście żółte. Mały symbol raju o smaku orientu.

Do blendera wrzucamy:

1 filiżanka borówki amerykańskiej
1/4 melona
1 banan
2 garści świeżego szpinaku
1 łyżeczka siemienia lnianego
6 migdałów
szczypta cynamonu
1/2 szklanki mleka roślinnego albo wody

Miksujemy do uzyskania gładkiej masy i pijemy do dna :)

piątek, 8 marca 2013

SMAK LADAKHU czyli pocztówka z podróży

 
Czym dłużej siedzę w jednym miejscu tym bardziej tęsknie za plecakiem oraz prostym życiem, gdzie droga i namiot stanowią codzienność. Kilka miesięcy w domu i świerzbią mnie nogi, już bym gdzieś poszła, coś zobaczyła i bardzo się zmęczyła. Wspięła się na jakąś górkę, wykąpała w bardzo zimnej rzece i poznała nową kulturę. I jeszcze dobrze nie osiadłam, a już gdzieś w zakamarkach umysłu kiełkuje kolejny pomysł, najpierw zmienia się tematyka czytanych książek, potem muzyka, która leci z głośnika, powoli na biurku pojawiają się mapy i w ruch idzie cała logistyka. Może jeszcze nie jutro, ale już za parę chwil za chwil parę .... A tymczasem zupa, sycąca, gęsta, przyjemnie ostra. Rozgrzewa w zimne dni, czasem w drodze jest jedynym posiłkiem. W poszukiwaniu smaku gór, ducha Tybetu i kolejnych podróży małych i dużych. DZULAJ (bywaj zdrów) jak to mawiają na Dachu Świata.

Ilość na cztery duże michy:

1 kubek czerwonej soczewicy
2 cebule
1/2 kg ziemniaków
1 duża marchewka
3 pomidory
3 kubki ciepłej wody

2 łyżki oleju
2 łyżeczki tandori masali
2 łyżeczki kminu rzymskiego
1 łyżeczka kebab masali
1 łyżeczka czarnej soli

Soczewicę namaczamy w dwóch kubkach wody przez co najmniej dwie godziny, płuczemy i w dużym garze gotujemy na małym ogniu w 3 kubkach ciepłej wody aż do rozgotowania, miksujemy na gładko. Sparzamy pomidory i obieramy ze skórki, pokrojone w kostkę dodajemy do soczewicy. Resztę warzyw kroimy w spore kawałki, razem z przyprawami i olejem smażymy na patelni, najpierw na dużym ogniu, tak aby tłuszcz i przyprawy stworzyły masalę (musi zacząć mocno pachnieć i się zarumienić), po czym przykrywamy. Dusimy na średnim ogniu, od czasu do czasu mieszając, tak aby nie przywarło. Kiedy warzywa zmiękną (ważne aby się nie rozgotowały) dodajemy cała zawartość patelni do gara, zagotowujemy i po ok. 2min. rozlewamy do misek. Można przybrać pietruszką albo kolendra. (Bardzo smaczna jest też następnego dnia kiedy wszystkie smaki "przegryzą się"). Danie jednogarnkowe i na obiad, i na kolację :).

czwartek, 7 marca 2013

PLACEK OWOCOWO mi



Ten placek to arcydzieło, prosty, łatwy i przyjemny, lekki, owocowy, sezonowy - istny ideał :). Jego bazę stanowi przepis z mojego ulubionego wegańskiego bloga WEGANIE, który jest dla mnie inspiracją i który gorąco polecam. Placek zrobiłam kiedyś na imieniny mamy w marcu i wszyscy z przyjemnością pochłonęli ten smak lata, z wytęsknieniem czekając na świeże owoce, słońce i zieleń. Potem wielokrotnie w różnych wersjach i z różnymi owocami gościł na niejednym stole, w niejednym mieście. Mojej przyjaciółce w Trójmieście upiekłam wersję zimową w postaci szarlotki i tak się jej spodobało, że teraz cała Olgi mięsożerna rodzina piecze wege słodkości. Jednym słowem TO ciasto ma moc. Daje też super kopa energetycznego i z powodzeniem z czarką zielonej herbaty (lub mała czarną) robi za pełnowartościowe śniadanie. A ponieważ neony w modzie przedstawiam wersję truskawkowo-porzeczkową z fluorescencyjnym teownikiem u boku - taki mały street art'owy element Warszawy, połączenie rodem z pikniku nad Wisła (instalacja z żeliwnych filarów niezmiennie stoi przed BUWem).

Ilość na formę 20x30 cm, piekarnik na 180st, pieczemy 35min., termoobieg:

ciasto
1 szklanka płatków (jęczmiennych, owsianych lub żytnich)
1/2 szklanki dowolnych otrębów
1 szklanka mąki (używam żytniej albo orkiszowej, ale do wyboru do koloru)
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1/2 szklanki cukru trzcinowego
1 łyżka sezamu lub słonecznika
1/2 ciepłej wody lub mleka roślinnego
1/2 szklanki oleju

mus
1 opakowanie mrożonych owoców (np.truskawek, malin, jagód albo leśnych)
1 łyżka konfitury np. porzeczkowej
1 łyżka sezamu lub słonecznika
+ można też użyć jabłek i zrobić mus jak do szarlotki, dodając cynamon, kardamon i imbir
 
Ciasto jest świetną bazą do wszelkich owocowych wariacji, a i sam skład ciasta ilościowo zawsze ten sam, różni się w zależności od zawartości kuchni.

Wszystkie składniki na ciasto dokładnie mieszamy w misce, a następnie wykładamy do formy, dokładnie wyklejamy dno i robimy brzeg o wysokości ok 2cm. Owoce gotujemy na bardzo wolnym ogniu, pod przykryciem, bez dodatkowej wody, gdy się zagotują i zmiękną, rozdrabniamy widelcem, dodajemy konfiturę oraz sezam, a następnie odparowujemy przez jakieś 5 min. Mus wlewamy na ciasto i posypujemy sezamem, słonecznikiem albo migdałami. Pieczemy 35 min., studzimy i jemy.

PYCHA :)

środa, 6 marca 2013

POROWA na białym winie



Bardzo lubię wino. Zdecydowanie czerwone, wytrawne, ciężkie i oleiste, najchętniej Primitivo di Manduria, ale jego już nie dolewam do potraw. Takie wino się smakuję, docenia, czasem samemu, a czasem w doborowym towarzystwie. Jednak w kuchni wykorzystuję napój bogów z białych winogron, który w gotowaniu sprawdza się idealnie. Lekki riesling nadaje zupom wytrawny, głęboki smak, a słodki muscat zastępuję cukier w deserach. Rieslingi kojarzą mi się z Berlinem. Miastem o największym skupisku artystów na metr kwadratowy, niemożliwą ilością niszowych wernisaży co weekend i światowymi wystawami kilka razy w roku. Stolicą młodych ludzi i świeżych pomysłów, eko stylu i slow life, rowerów i smaków tysiąca i jednej nocy. Berlin to galerie na dworcach, design na squatach i jedzenie z przyczep kempingowych. Tam nic nie dziwi, ale wszystko zaskakuje. Wystawa 100 płócien każdego w innym kolorze - proszę bardzo, wino w zupie, sushi i suflecie - nie ma sprawy, hamaki nad ulicą - nic prostszego. Miasto dla ludzi - jeśli jeszcze nie byliście POLECAM, a tym czasem krem z porów z rieslingiem.

Porcja na 4 spore miski:

2 pory
4 ziemniaki
1/2 cukinii

1 łyżka oliwy
1 łyżeczka morskiej soli
1 łyżeczka białego pieprzu
1 łyżeczka tymianku
1 łyżeczka rozmarynu

1/2 l kubek wina
1/2 l wody

+ natka pietruszki lub inne świeże zioła

Posiekane warzywa wrzucamy do dużego gara, dodajemy przyprawy i oliwę, podgrzewamy i dolewamy odrobinę wody mieszając całą zawartość. Przykrywamy i przez 5 min. dusimy na średnim ogniu. Następnie dolewamy resztę wody i gotujemy, aż warzywa będą pół twarde, następnie dodajemy wino i dusimy na małym ogniu, aż pory się rozpadną. Miksujemy na gładki krem. Podajemy z dużą ilością natki pietruszki i kieliszkiem wina :)

PROST!

wtorek, 5 marca 2013

MAKARON do dziubania



Była sobota, wyszło słońce i świat zrobił się przyjemniejszy. Wyskoczyłam na babskie śniadanie, potem na długi spacer. Warszawa ożyła, ludzie zaczęli się do siebie uśmiechać, jak by obudzili się po długim śnie, hibernacji. Zaczyna się zielenić. Jeszcze nie na ulicach, ale już w głowach. Do domu wróciłam głodna jak diabli, a w lodówce zastałam wielkie NIC. Poszperałam po szafkach i powstał lekki lunch, zielono mi pomyślałam. Zielono na talerzu. Jak ta Kura którą popełniłam kilka miesięcy temu, ku wielkiej radości moich bliskich, że nie jest to ani konceptualne ani abstrakcyjne, tylko po prostu banalne. Kura i makaron to dobre zestawienie. Do dziubania pomyślałam i na dobry humor. Wiosna w powietrzu podróżniku!

Ilość na jedną solidną porcje:

100g makaronu żytniego
1/3 brokuła
10 czarnych oliwek
1/2 cebuli
1 łyżeczka tandori masali
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżka oleju
słonecznik
pietruszka

Makaron gotujemy z oliwą, solą i szczyptą ziół prowansalskich, uwaga żytni szybko się rozgotowuje. Na patelni smażymy drobno posiekaną cebulkę, z brokułem i oliwkami, dodając wszystkie przyprawy, powoli na małym ogniu. Jak zacznie mocno pachnieć przykrywamy aby warzywa doszły (można delikatnie podlać wodą albo białym winem), po około 2-3min dodajemy ugotowany makaron i wszystko razem przesmażamy.

Przekładamy do głębokiego talerza albo miski, obficie posypujemy słonecznikiem i posypujemy świeżą pietruszką.

Cały proces od otwarcia lodówki do podania zajmuję jakieś 10-12min. :) To LUBIĘ!

poniedziałek, 4 marca 2013

BABKA ZIEMNIACZANA


Mam słabość do Podlasia, od lat jeśli tylko czas i możliwości pozwalają jeżdżę w tym kierunku jak najczęściej. Na weekend, na konie, po ciszę i piękną architekturę drewnianą. Podlasie jest niedocenione, zapomniane i pomijane, choć może zaskoczyć pod wieloma względami. Pełne urokliwych małych wioseczek, gdzie czas się zatrzymał, a historie i kultury krzyżują się od wieków. Bogate w tradycję hipiczne reprezentowane przez największą w Europie Stadninę Koni Arabskich w Janowie Podlaskim. Niepodważalnie piękne położone, z parkami narodowymi, Bugiem i żubrami.

Kuchnia na Podlasiu ma swoje smaki, zwyczaje i historie, kiedyś w Supraślu urzekła mnie babką ziemniaczaną, szczególnie odsmażoną na patelnie następnego dnia po upieczeniu. Nie jest to danie ani lekkie ani dietetyczne, ale przywodzi wspomnienia domu, rodzinności i świąt. Robiłam ostatnio kilka podejść do tej prostej, acz czasochłonnej potrawy i po trzeciej próbie mogę powiedzieć victoria. Spróbujcie, ta jest w wersji "fusion", chociaż i tak najlepiej smakuję z ogórkami kiszonymi.

6 średnich ziemniaków
1,5 cebuli
100 g słonecznika
3 łyżki siemienia lnianego
1/2 kubka wody
1 szklanki mąki (używam żytniej)
15 czarnych oliwek
otręby żytnie do wysypania blachy

2 łyżeczki chana masali
1 łyżeczka tandori masali
1 łyżeczka ziół prowansalskich
1 łyżeczka kminu indyjskiego
1,5 łyżeczki soli (może być sól czarna jeśli ktoś posiada)
1 łyżeczka białego pieprzu
2 łyżki sosu sojowego
2 łyżki oleju

Siekamy drobno cebulkę i na patelni na podgrzanym oleju smażymy razem ze wszystkimi przyprawami, powoli na małym ogniu tak, aby wytworzyła się "baza" smakowa naszej babki, cebula musi się usmażyć i przejść zapachem przypraw, można w razie potrzeby podlać trochę wodą i przykryć. Po usmażeniu odstawiamy na bok. W garnuszku podgrzewamy wodę z siemieniem lnianym do uzyskania kisielu. W dużym naczyniu blendujemy (lub ścieramy na drobnej tarce) ziemniaki na gładką masę, dodajemy siemię, pestki słonecznika i dalej miksujemy. Dorzucamy drobno posiekane oliwki, cebulkę i mąkę, mieszamy do uzyskania jednolitej niebyt luźniej masy.

Blaszkę lub naczynie żaroodporne smarujemy tłuszczem i obsypujemy otrębami, następnie przekładamy i wygładzamy masę, pieczemy przez 40 min w temperaturze 180st. Jak dla mnie niezmiennie najlepsza jest odsmażona. Zawsze musi ostygnąć przed wyciągnięciem z blachy ponieważ inaczej się rozleje. Polecam z ogórkami lub kapustą kiszoną, ponieważ ostatnio wyszła za mało słona pysznie smakowała polana sosem sojowym. Jeśli chodzi o dodatki zamiast/lub oprócz oliwek super będzie z grzybami (np. kurki), cukinią strata na dużej tarce albo suszonymi pomidorami.

Spróbujecie :)

piątek, 1 marca 2013

MARCHEWKOWA w kolorze siena palona


Pierwszy raz zupę marchewkową jadłam z moją mamą w Sienie, podczas dwutygodniowej eskapady po włoskich winnicach i zabytkach, w poszukiwaniu sekretu Dolce Vita. To akurat w tym renesansowym mieście trafiłyśmy na doroczny rajd starych sportowych samochodów, a że obydwie lubimy cztery kółka przez kilka godzin niczym zaczarowane obserwowałyśmy główny plac który zamienił się w prawdziwe muzeum motoryzacji. Był Aston Martin i Triumph Spitfire, Daimler Conquest Century i AC Cobra, wszystkie piękne, błyszczące i z klasą jakiej próżno szukać w futurystycznych projektach jutra. Jednak po tych kilku godzinach w pełnym słońcu i pełnych atrakcji zaczęłyśmy błądzić po małych sieneńskich uliczkach w poszukiwaniu smacznych zapachów. Jedna z wielu podobnych kamienic o fasadzie w słynnym kolorze nawiązującym do nazwy miasta kryła mała wielopokoleniową restaurację, gdzie szefostwo kuchni właśnie przeją młody syn, pełen zapału i ciekawych pomysłów na to, jak zmodyfikować kuchnię włoską. Karta miała kilka pozycji, wnętrze było all white, tylko na parapetach stały donice z ziołami, każda potrawa wyglądała jak mała dekoracja. Zupa marchewkowa była rewelacyjna. 

W drodze powrotnej do samochodu, w przejściu podziemnym całe ściany były wyłożone kafelkami, białymi standardowymi płytkami 10x10cm, każdą płytkę ozdobił inny artysta. Mała rzecz a cieszy.

na duży gar zupy - cztery porcje

6 marchewek
1/2 selera
1 pietruszka
1,5 l bulionu warzywnego (w wersji ekspresowej 1,5l wody i 1,5 kostki wegetariańskiej)
2 łyżki chana masali
6 łyżek sosu sojowego
3 cm korzenia imbiru
1/2 łyżeczka gorczycy
1/2 łyżeczki kminu indyjskiego
1 łyżka soku z cytryny
olej

+ kiełki brokułów/lucerny
+ nasiona słonecznika

W dużym garze na łyżce wybranego oleju podgrzewamy wszystkie przyprawy aż zaczną pachnieć, następnie wsypujemy posiekane warzywa i dusimy w małej ilości bulionu, po ok 5 min. dolewamy resztę bulionu i na małym ogniu gotujemy do zmięknięcia.  Miksujemy na gładką papkę i dodajemy sok z cytryny.

Ja podawałam ze śmietaną z orzechów laskowych (namoczoną garść orzechów miksujemy na gładką masę z gorącą wodą, sokiem z cytryny, solą i pieprzem) kiełkami i nasionami słonecznika, które można wcześniej podpiec na gorącej patelni (bez tłuszczu).

bon appetit