środa, 26 czerwca 2013

BANANOWE naleśniki Alicji co wpadła do NORY

ZASPAŁAM, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna moje oczy nie otworzyły się same z siebie o 4.50, lecz ku mojemu niemałemu zdziwieniu o 6.05, czyli dokładnie w momencie kiedy powinnam przekręcać klucz w drzwiach. Zasnęłam niczym Alicja podczas swojej przygody w króliczej norze. Jednak nic w przyrodzie nie ginie i te stracone/zyskane dwie godziny postanowiłam spożytkować na przygotowanie wytęsknionych naleśników. Rzadko goszczą na moim stole, po pierwsze dla tego, że samo smażenie chwilę zajmuję, a po drugie ponieważ uzyskanie idealnej struktury graniczy z cudem -  na ogół są za sztywne lub zbyt lepkie, nie chcą się smażyć albo się palą itd, a na domiar złego w wersji wegan odpowiednie proporcje to podstawa. Wiele podejść skończyło się widowiskową klęską, a niedopieczona posklejana masa lądowała w koszu.  Wczoraj jednak przy dźwiękach Charlotte Gainsbourg, nucąc pod nosem, w piżamie i na bosaka podrzucałam idealne placki pod sam sufit, a zapach bananów smakowicie roznosił się po mieszkaniu. W pakiecie z twarożkiem i świeżymy owocami wyszły naprawdę warte podróży do innego świata. Nie powstydził by się ich nawet Szalony Kapelusznik jako dodatek do popołudniowej herbaty.

Cykl street artu ALICJA powstał kilka lat temu, ponieważ nieustannie czułam się niczym postać z innej bajki, lubię te prace i często do nich wracam, a teksty które stanowiły również tytuły do dziś służą mi za motta: Chciała bym kiedyś zejść na ziemię, Wpadłam do nory  czy Miewam fazy - to takie moje małe manifesty opisujące rzeczywistość.

ilość na 10 naleśników z malej patelni

1 kubek mleka ryżowego (można użyć migdałowe z twarożku)
3/4 kubka mąki gryczanej
1 banan
1 łyżka oleju ryżowego
1 szczypta soli

Wszystkie składniki miksujemy na gładką, płynną masę. Smażymy na mocno rozgrzanej patelni, z niewielką ilością oleju ryżowego (do natłuszczenia używam pędzla albo wacika). Ciasto nakładam za pomocą chochli do zupy. Smażymy powoli na średnim ogniu, aż zbrązowieją z każdej strony, ważne aby dobrze wypiekły się w środku, będą się łatwiej podrzucać. Dla zwolenników wersji puszystej - do ciasta można dodać pół łyżeczki sody.

twarożek

ilość na farsz do naleśników i pół litra mleka (np. do kawy)

1 kubek migdałów namoczonych przez noc
2 kubki wody
1/2 opakowania malin
1/2 opakowania borówki amerykańskiej
1 dojrzałe awokado
szczypta soli morskiej
1/2 łyżeczki trzcinowego cukru
 
+ syrop z agawy, pozostałe maliny i borówki do posypania

Migdały miksujemy z dwoma kubkami wody, szczyptą soli i cukrem trzcinowym. Następnie przelewamy przez gazę do wysokiego naczynia i odciskamy masę pozostała na gazie. Masę migdałową przekładamy do miski i miksujemy z awokado. Dodajemy maliny i borówki, mieszamy za pomocą widelca tak aby się delikatnie rozgniotły. 
Nakładamy twarożek do naleśników, proponuję składać na pół, posypujemy świeżymi owocami, polewamy syropem z agawy i ozdabiamy listkami mięty. Smacznego :)

PS. Twarożek jest dobry przez dobę, naleśniki spokojnie można odgrzać nawet po dwóch.

wtorek, 25 czerwca 2013

WŁOSKIE GOŁĄBKI


Przy okazji porządków w rodzinnym archiwum fotograficznym wygrzebałam kilka pięknych zdjęć gołębi, a ponieważ ostatnimi czasu zawzięłam się na odczarowywanie "polskiej kuchni stołówkowej" gołąbki poszły/poleciały na kuchenny warsztat. Myślę, że jest to danie niepodważalnie warte grzechu, ale proponuje jako zajęcia praktyczno-techniczne na weekend, ponieważ w tygodniu mogą się skończyć grubo po północy. Jak by na to nie patrzeć gołąbki wymagają czasu, ale w zamian są łatwe w przechowywaniu i "dojrzewające" w smaku, więc na następny dzień nadal cieszą. Ilość z główki kapusty wychodzi na pułk wojska, tak więc z powodzeniem można obdarować rodzinę i dokarmić przyjaciół. Ponieważ kapusta właśnie święci młodzieńcze tryumfy, jest jędrna i zielona pozwoliłam sobie ją jedynie sparzyć aby łatwo się zawijała i nadal przyjemnie chrupała w ustach. Jak zawsze najlepsze na świeżo, ale na zimno dla wieczornych głodomorów też dawały radę. Wersja odświeżona włosko-polska.

ile ich wyszło nie pamiętam - ale kilka paszcz nakarmić do syta się udało 

1 kubek suszonych podgrzybków lub prawdziwków
1 kubek kaszy jaglanej
16 suszonych pomidorów
1 1/2 cebuli
1/2 pęczka pietruszki 
1 kostka wegetariańska
2 łyżki oleju z suszonych pomidorów
2 łyżki ziół prowansalskich
sól morska + świeżo mielony pieprz

wędzony sos

400 ml soku pomidorowego
1/2 łyżeczki wędzonej papryki
sól morska + świeżo mielony pieprz

Grzyby moczymy przez noc i gotujemy ok 20 min w 1 1/2 kubka wody razem z kostką. Odcedzamy i kroimy, a pozostały bulion dodajmy do gotowania kaszy. Kaszę gotujemy na wolnym ogniu w osolonej wodzie w stosunku 1:2 (+ bulion), pozostawiamy pod przykryciem, aż wchłonie całą wodę. Cebulę i pomidory siekamy drobno i podsmażamy na oleju razem z ziołami, sola i pieprzem (ok 1/2 łyżeczki soli i 1 łyżeczka pieprzu). W dużej misce mieszamy kaszę, zawartość patelni oraz pietruszkę, w razie potrzeby doprawiamy. Kapustę parzymy i dzielimy na liście (ewentualnie można krótko obgotować). Do każdego liścia nakładamy mniej więcej dwie łyżki farszu i zawijamy jak krokiety. Odkładamy na talerz albo blaszkę (jeśli planujemy odgrzewać w późniejszym terminie polecam piekarnik). Na patelnię po pomidorach i cebuli wlewamy sok pomidorowy, dodajemy paprykę, sól i pieprz i na bardzo wolnym ogniu odparowujemy ok 15 min. Podajemy w osobnej miseczce. Przyjemnego ucztowania :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

pesto z ROSZPONKI

Obiecane z przed tygodnia pesto z roszponki. Intensywnie zielone, delikatne w smaku, idealne uzupełnienie sałat czy makaronu, bardzo dobrze sprawdziło się z łazankami, suszonymi pomidorami i szpinakiem. Dobry czas na takie eksperymenty, wszystkie zioła i sałaty są świeże, pachnące i widziały słońce. Najlepiej konsumować na świeżo, kiedy kolor zachwyca a konsystencja jest zwarta. Nie polecam trzymania w lodówce dłużej niż 48h.

ilość na słoik o pojemności 200ml

2/3 opakowania roszponki (można użyć rukoli pesto będzie intensywniejsze w smaku)
2 ząbki czosnku
2 łyżki oliwy truflowej
4 łyżki słonecznika
sól morska + świeżo mielony pieprz
kilka kropli soku z cytryna dla zatrzymania koloru

Wszystkie składni blendujemy razem na gładką masę i  przedkładamy do wygotowanego słoika. Podajemy jako dip osobno albo sos w daniu. Smacznego!

środa, 19 czerwca 2013

migdałowy TWAROŻEK + szpinak/rzodkiewka

Masajowie to rdzenni mieszkańcy południowo wschodniej Afryki. Zachowali swój półkoczowniczy tryb życia, kulturę i zwyczaje. Posługują się językiem Maa, oraz noszą ubrania tworzone z chust o charakterystycznych ostrych kolorach na bazie czerwieni. Masajskie chusty są żywe i energetyzujące, kojarzą się ze słońcem, dźwiękiem bębnów niesionych przez wiatr oraz zapachem dymu z paleniska. Z kenijskiej wyprawy przywiozłam taką chustę, która właśnie zagościła na tarasie. Przykryła stary materac tworząc rodzaj otomany idealnej na poranne pikniki/śniadania, bez wychodzenia z domu. Jej kolor tak mnie nastroił, że w pobliskim warzywniaku zaczęłam szukać składników o zbliżonych barwach do skomponowania śniadania. Rzodkiewka jest teraz świeża, soczysta i aż się prosi o twarożek, a ponieważ mleko migdałowe robię sama, szybko zaświtała mi myśl o twarożku z tą czerwoną bulwą - najcudowniejszym letnim śniadaniu pod słońcem, a nawet na słońcu. A zatem w biały dzień, do tego pracujący, prosto po jodze zrobiłam ów twarożek, dodałam co trzeba i razem z laptopem (co by jednak odrobić pańszczyznę) udałam się na balkonowy piknik. 

ilość na dwie porcje i pół litra mleka

1 kubek migdałów namoczonych przez noc
2 kubki wody
1/2 pęczka pietruszki
1/4 awokado
1 ząbek czosnku
2 łyżki oliwy
sól morska + świeży pieprz

2 garści szpinaku
1 pęczek rzodkiewek 

+ dwie kromki pumpernikla albo chleba na zakwasie

Migdały miksujemy z dwoma kubkami wody, szczyptą soli i cukru trzcinowego. Następnie przelewamy przez gazę do wysokiego naczynia i odciskamy masę pozostała na gazie (nie za mocno - musi być wilgotna). Naczynie z powstałym mlekiem wkładamy do lodówki i wykorzystujemy w przeciągu 48h (może się rozwarstwić - to normalne), do koktajli, chłodników, kawy. Masę migdałową przekładamy do wysokiej miski, dodajemy oliwę, awokado, czosnek, sól, pieprz i blendujemy na gładką/zwięzłą masę (ok. 3 min.). Następnie dodajemy drobno posiekaną pietruszkę i mieszamy łyżką, można też delikatnie zblendować - kolor będzie jeszcze bardziej zielony. W dwóch dużych miskach umieszczamy po garści świeżego szpinaku, następnie twarożek i pokrojone w gruba kostkę rzodkiew, można posypać jeszcze słonecznikiem albo dynią. Podajemy z chlebem. 

Miłego słonecznego dnia!

wtorek, 18 czerwca 2013

GRYKA w papierze

I tak jakoś wychodzi, że znów kulinarnie ruszam na wschód, chodź dziś z wyraźnie słowiańską nutą. Tęsknie już bardzo za świeżymi sajgonkami na śniadanie i zupą PHO na obiad, brakuje mi kolendry, mięty i chilli jako stałych elementów każdego dania. Po prostu chce mi się w świat, ale na razie mam co robić w kraju ludzi i blond włosach i błękitnych oczach. W kraju który kaszą gryczana stoi, często niedocenianą, ale zdrową, smaczną (o ile zapomni się wersję ze szkolnej stołówki) i dającą niezłe pole do kulinarnego popisu. Tak więc papier ryżowy zaczerpnięty prosto z Azji z nadzieniem prosto z Polski. Danie świetne na przekąskę, lunch lub kolację, z miseczką zupy miso może robić za pełen obiad. Dla mnie najlepsze na świeżo, w temperaturze pokojowej , ale jak by się uprzeć można usmażyć w głębokim tłuszczu (olej musi być gorący i wrzucamy dosłownie na moment). W pakiecie z ciągiem dalszym wystawy retrospektywnej Al Wei Wei'a z Tokio z przed lat kilku, dziś hypercube. Stworzony jako siatka w przestrzeni, rewelacyjna minimalistyczna rzeźba ale także bardzo ciekawe założenie z pogranicza fizyki kwantowej i filozofii. Polecam na wieczorną lekturę.

ilość na 8 sajgonek

8 płatków papieru ryżowego
1 torebka kaszy gryczanej
300g wędzonego tofu
2 garści szpinaku lub pęczek pietruszki
4 łyżki sosu sojowego
2 ząbki czosnku
1/4 łyżeczki chilli
1/4 łyżeczki wędzonej papryki
1/2 łyżeczki pieprzy
sól do smaku

+ sos musztardowy lub ostry, kiełki

Gotujemy kaszę na miękko (może być lekko rozgotowana). Przekładamy do miski, dodajemy rozdrobnione widelcem tofu , przyprawy i drobno posiekany szpinak abo pietruszkę. Wszystko razem mieszamy aż utworzy się zwięzły farsz. Przygotowujemy papier wedle przepisu na opakowaniu, nakładamy farsz i zawijamy tak ja krokiety. Podajemy z wybranym sosem na szpinaku albo z kiełkami, można dodać sezam. Pałeczki albo palce lizać/oblizać.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

BLONDIE

Blondie to jasny odpowiednik brownie. Nie wiedziałam o jej istniej, aż do jednego z ostaniach numerów Wysokich Obcasów, gdzie została opisana przez Martę Gessler. Ślinka mi pociekła od samego opisu, więc nie pozostało mi nic zostało innego jak przekopać się przez dziesiątki stron internetowych w poszukiwaniu wersji vegan. Szybko zostałam postawiona przed faktem, iż połowa składników z amerykańskich przepisów jest u nas niedostępna, albo sama receptura jest tak skomplikowana, że zarwała bym noc w kuchni (a tego nie robię). Odkopałam więc ukochany przepis na browni i zaczęłam kombinować jak by go tu utlenić na "blond".

Przy okazji odwiedziłam wyczekaną wystawę Marka Rothko w Narodowym i jak rzadko kiedy przez bitą godzinę nie ruszyłam tyłka z przed obrazu. Zahipnotyzował mnie, siedziałyśmy z przyjaciółką gadając o planach, marzeniach i śmiejąc się z tego, że wszyscy w okół nas się stabilizują, a my nie wiemy gdzie będziemy juto (a co dopiero za 10 lat :)). Tak więc Rothko medytacyjnie nas wyciszył, i dał wenę do kuchennych kombinacji. Nigdy nie przypuszczałam, że jego obrazy przyjadą do mnie, raczej uważałam, że będzie to pretekst podróży do Stanów. No właśnie, znów cichy dowód na to że nigdy nić nie wiadomo.... Ale blondie wyszło wspaniale i podbiło już kilka serc.

ilość na cztery babeczki o śr. 10 cm, piekarnik na 180 st.C, termoobieg, 35 min.

3/4 szklanki mleka/śmietanki sojowej w proszku
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki cukru trzcinowego
1/4 szklanki wody

1 szklanka mąki gryczanej lub żytniej

1 banan
2 łyżki masła orzechowego
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki tea masali
1/3 łyżeczki soli morskiej
1 łyżeczka soku z limonki/cytryny

1/2 granatu (lub szklanka mrożonych malin)
1 opakowanie orzechów pistacjowych (ok 120g)

Do garna o grubym dnie wsypujemy mleko/śmietankę, olej, cukier i wodę, cały czas mieszając podgrzewamy na wolnym ogniu do uzyskania gładkiej konsystencji (nie zagotowujemy). Zdejmujemy z ognia i dodajemy banan, masło orzechowe, przyprawy, sok z limonki i wszystko blendujemy na gładką masę. Dodajemy mąkę, owoce granatu lub maliny oraz wyłuskane pistacje. Mieszamy drewnianą łyżką. Naczynia smarujemy olejem i wysypujemy otrębami albo używamy papilotek (można tez wylać ciasto na jedną blachę o średnicy 20-30cm). Wsadzamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy 35 min. Smacznego! 

PS. Blondie jest cudne na śniadanie z małą czarną i koktajlem truskawkowym.

czwartek, 13 czerwca 2013

TOFUPRESE

Oryginalne caprese pochodzi z Kampanii na południu Włoch. Przyrządzane jest z pokrojonej w plastry mozzarelli di buffalo i soczystych pomidorów, polane oliwą z oliwek, posypane grubo zmielonym pieprzem i udekorowane liśćmi bazylli. Symbolicznie odzwierciedla flagę Włoch. W wersji wegan proponuję ze smażonym i marynowanym w ocie balsamicznym tofu i pesto z roszponki (o którym w następnym poście). 

Jako dziecko podczas częstych włoskich wypraw caprese stanowiło moje główne pożywienie, gdy kilka lat temu zrobiłyśmy z mamą wyprawę pod hasłem "pizza w Neapolu" często gościło na naszym porannym stoliku. Prawdziwa mozzarella i pomidory "dochodzące" na słońcu to cała tajemnica tego nieskomplikowanego dania. Podczas całego naszego włoskiego rajdu szukałyśmy przykładów dobrego street artu, tu portret ze skrzynki telekomunikacyjnej we Florencji w drodze do Galerii Uffizi.

ilość na jedną lunchową porcję

1/2 kostki (ok 150g) tofu marynowanego w ocie balsamicznym
1 dojrzały pomidor malinowy
1 łyżka pesto z roszponki
1 łyżka oliwy
sól morska + świeży pieprz

+ słonecznik / roszponka / pieczywo

Tofu marynujemy dzień wcześniej w ocie balsamicznym - umieszczamy kostkę tofu w głębokim naczyniu i zalewamy octem ze szczyptą soli i pieprzu. Zamarynowane kroimy na cztery grube plastry i smażymy na złoto na oliwie. Pomidory kroimy na pięć plastrów i układamy na talerzu na zmianę z tofu. Dodajemy świeża roszponkę, pesto i słonecznik, możemy delikatnie polać oliwą truflową, solimy i pieprzymy do smaku. BUONGIORNO !

środa, 12 czerwca 2013

TRUSKAWKI na zielonej jaglance

Zawsze robiły na mnie wrażenie warstwowe desery. Takie ozdobne, wymyślne, estetyczne. W domu z czystej wygody i braku czasu hołdowałam prostszym rozwiązaniom, ale ostatnio w przypływie weny twórczej postanowiłam zaryzykować. Truskawki w końcu osiągnęły przyzwoitą cenę i można je kupić prawie pod każdą latarnią, tak więc nie pozostaje nic innego jak przerabiać je na tysiąc różnych sposobów. Oto jeden z nich.

Kolorystyka powstałego przekładańca skojarzyła mi się z Jeziorem Kwitnących Lotosów w mieście Kunming w Yunnanie w Chinach.  Wyszło świeżo i bardzo letnio.

ilość na dwie porcje

1 filiżanka kaszy jaglanej
5 łyżki syropu z agawy lub 4 łyżki trzcinowego cukru
1 łyżka soku z limonki
1 łyżeczka matchy
20 namoczonych migdałów
20 dorodnych truskawek

+ kilka listków mięty

Kaszę jaglaną gotujemy na małym ogniu w lekko osolonej wodzie w stosunku 1:2. Ugotowaną przekładamy do wysokiego naczynia, dodajemy 4 łyżki syropu z agawy (lub 3 łyżki cukru trzcinowego), matche, sok z limonki i wszystko razem delikatnie blendujemy, tak aby stworzyć spójną masę, ale o widocznych ziarnach (a nie zupełną breje). Masę przekładamy jaką pierwszą warstwę do przygotowanych dużych szklanek albo salaterek i pozwalamy jej przestygnąć (stężeje). W tym czasie miksujemy 16 truskawek z łyżką syropu albo cukru. Na warstwie z kaszy umieszczamy migdały (lub nerkowce/orzechy włoskie) i zalewamy je musem truskawkowym. Na koniec pozostałe truskawki kroimy w ćwiartki i razem z miętą układamy na wierzchu deseru. Podawać schłodzone. Smacznego!
 
PS. W wersji na zdjęciu ostatnią łyżkę syropu z agawy wlałam na migdały zamiast do truskawek aby zachować kolor środkowej warstwy :)

wtorek, 11 czerwca 2013

faszerowana PAPRYKA

Faszerowana papryka to danie które trąci myszką. Przez lata często jedyna wegetariańska pozycja na weselach, zlotach rodzinnych bądź w knajpach po za głównymi trasami turystycznymi (no może z wyjątkiem pierogów ruskich :)). Nie wymaga dużo pracy, rozgrzewa i "zapycha". W przeważającej większości spotkanych przeze mnie przypadków doprawiona jedynie Maggi. Postanowiłam odczarować to niechciane danie i znaleźć na nie sposób. Niekoniecznie nadając mu od razu formę fusion, raczej zależało mi na domowym przysmaku, który przywodzi na myśl dzieciństwo.

ilość na cztery porcje

1 filiżanka ryżu
12 pieczarek
2 ząbki czosnku
2 łyżki oleju
4 łyżki sosu sojowego
1 łyżka ostrej masali (może być do mięsa/gyros/king masala)
2 garści szpinaku lub duży pęczek pietruszki
2 łyżki słonecznika
1 łyżeczka soku z cytryny
4 dorodne papryki

Ryż gotujemy na wolnym ogniu pod przykryciem w osolonej wodzie w stosunku 1:2. Paprykom odkrawamy górę, czyścimy środek i pozostałą część "kapeluszy" kroimy w drobną kostkę.  Pieczarki siekamy w kostkę i razem z sosem sojowym, przeciśniętym czosnkiem i masalą smażymy na oleju na złoty kolor. W momencie jak pieczarki zaczną dochodzić dodajemy ugotowany ryż i wszystko razem dokładnie mieszamy, przykrywamy i dusimy ok 3-4 min. W dużej misce mieszamy drobno pokrojoną resztę papryki, słonecznik, ryż z pieczarkami i posiekany szpinak bądż pietruszkę, wszystko skrapiamy cytryną, solimy i pieprzymy do smaku jeśli trzeba. Faszerujemy papryki z lekką górką, na szczycie każdej umieszczając liść szpinaku albo posypując słonecznikiem. W upał można podać jako letnią przystawkę w tej formię, w chłodniejsze dni proponuję zapiec przez 15 min w nagrzanym piekarniku na 180 st (termoobieg). Ważne aby nie piec zbyt długo, papryka zwiotczeje i straci formę. Smacznego :)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

sałata BIEGACZA

Mam przyjaciela z którym czasami biegam. Pamiętam jak siedem lat temu zabrał mnie do Lasu Kabackiego, zrobiliśmy rozgrzewkę i ruszyliśmy lekkim truchtem. Po około kilometrze, no może dwóch, mój kompan najpierw wyprzedził mnie o pół kroku, potem o półtora, a następnie znikną z horyzontu. Nie, że bym była, aż tak słaba i nie miała kondycji, ale ani jeździectwo, ani joga nie dają wytrzymałościowego przygotowania do joggingu. Spokojnie doturlałam się do końca wyznaczonej trasy wykończona ze zmęczenia, ale zdopingowana do dalszej ciężkiej pracy. Kilka lat później, w pewien uroczy majowy sobotni poranek, padło hasło biegamy. Słowo się rzekło, buty na nogi i w las. I ku naszemu obopólnemu rozbawieniu, ja pobiegłam, a kolega został w tyle krzycząc i machając rękami, że może by tak wolniej. Życie bywa przewrotne: ja polubiłam bieganie, a mój kompan został nauczycielem jogi. Mimo wszystko udało nam się zrobić dwa okrążenia parku, mniej więcej 8 km, co uważam za przyzwoity wynik, wrócić i zasiąść do śniadania. Przemokliśmy do suchej nitki (co nie jest ostatnio żadnym zaskoczeniem), zmęczeni oraz mokrzy, rzuciliśmy się na jedzenia. Góra sałaty z ostrym sosem i pitą okazała się strzałem w dziesiątkę, lekko, szybko i przyjemnie. 

Przy okazji w Sztokholmie widziałam dziwną wystawę fotografii, a właściwie fotomontażu. Zdjęcia dzieci, obrobione na lalki, głównie w scenerii dżungli, nasycone kolory, mocne kontrasty, sztuczne oczy i wygładzona do perfekcji skóra. Było w tym coś niepokojącego. Godne uwagi, autor: Ruud van Empel. Enjoy.

ilość na dwie porcje

4 garści świeżego szpinaku
1/2 czerwonej papryki
1/2 opakowania kiełków
8 rzodkiewek
4 suszone figi
1/2 jabłka
sezam/gomashio

+ sos

Wszystko układamy warwami od razu na dwa talerze w kolejności: szpinak, papryka pokrojona w pióra, rzodkiewka w talarki, jabłko w słupki, figi w drobną kostkę. Na koniec kiełki, gomashio i sos. Smacznego i szerokości!

piątek, 7 czerwca 2013

pieczone WARZYWA + dip z NERKOWCÓW


W Japonii uczyłam się jak ważny jest sposób podawania dań, kolor zastawy, kształt każdego z elementów potrawy, wielkość i proporcje. Japończycy uważają, że człowiek "je" oczami, a kuchnia powinna rozwijać również zmysł estetyczny. Wszystko co jadłam przez cztery tygodnie w Kraju Kwitnącej Wiśni wyglądało jak małe dzieła sztuki. Nawet bary szybkiej obsługi serwujące ramen albo lunchowe zestawy bento przygotowywały swoje posiłki z dbałością o najmniejszy szczegół. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i chyba weszło mi w krew :). Dziś bardzo prosta kolacja, którą można jeść rękami, a na talerzu tworzy wspaniałą mozaikę kolorów.

ilość na jedną porcję

3 małe marchewki
3 małe buraki
1/2 szklanki orzechów nerkowca
1 łyżka oliwy
2 łyżki wody albo mleka roślinnego
1 ząbek czosnku
1/2 pęczka szczypiorku
sól + pieprz

Piekarnik nagrzewamy do 220st C (termoobieg). Marchewki kroimy  na pół, a buraki w ćwierki. Warzywa umieszczamy w piekarniku na ruszcie i pieczemy ok 15-20 min, aż zbrązowieją na brzegach (kiedy znaczną pachnieć warto sprawdzić widelcem czy są już miękkie w środku). Nerkowce zalewamy na 10 min wrzątkiem, a następnie odcedzamy, dodajemy czosnek, oliwę, mleko/wodę, sól+pieprz i blendujemy na gładką masę. Do powstałego w ten sposób "twarożku" dodajemy drobno posiekamy szczypiorek i przekładamy do słoika albo małej miseczki (świetnie się sprawdza również jako smarowidło do kanapek). Warzywa układamy na talerzu, dodajemy dip i serwujemy. 

palce lizać (albo oblizać*) - 良い舐める指 - yoi nameru yubi

* uwielbiam jeść rękami

czwartek, 6 czerwca 2013

SPAGHETTI CLASSICO na białym winie

Spaghetti classico to molto czasu w kuchni. To zapach pomidorów w całym domu. To godziny wolno gotującego się sosu i długa selekcja staranie dobranych składników. Jak wspominałam moja babcia nie lubi w kuchni orientu. Curry i miso to dla niej fascynujące elementy dalekich kultur, ale zupełnie obce smaki. Chciałam więc uraczyć ją czymś na wskroś europejskim, a wiem, że włoską kuchnie ceni wysoko. Wstałam więc wcześnie w niedzielny poranek i stanęłam do garów. Pomalutku, powolutku sos dochodził prawie 4 godziny, był esencjonalny, głęboki i bardzo wytrawny. To nie jest danie dla leniwych, ale na pewno świetne ćwiczenie cierpliwości. Mogę też obiecać, że nagroda jest warta grzechu - w moim przypadku babcia poprosiła o dokładkę (a to nie lada komplement).

ilość na dwie porcje

400 g pomidorów malinowych
2 łyżki ziół prowansalskich z chilli (mam gotową mieszankę ale normalnie na 2 łyżki klasycznych ziół wypada 1/3 łyżeczki chilli)
3 ząbki czosnku
świeży pieprz + sól morska
150 ml wytrawnego białego wina

Pomidory parzymy, obierany ze skóry i kroimy w drobną kostkę, następnie przekładamy do garnka o grubym dnie, dodajemy posiekany czosnek, sól i pieprz (po około pół łyżeczki) oraz zioła. Przykrywamy i na bardzo wolnym ogniu od czasu do czasu mieszając gotujemy przez około trzy godziny, co pół godziny podlewając winem. Po około dwóch godzinach dodajemy cukier i ewentualnie dosalamy lub dopieprzamy. Zdejmujemy też pokrywkę aby sos odparowywał.

1/2 kostki tofu marynowanego w bazylii
1 cebula
8 pieczarek
2 łyżki oliwy
sól

200 g makaronu Tagliatelle Verdi (ze szpinakiem)

+ świeża pietruszka albo bazylia do przybrania i kilka kromek chleba do wytarcia talerzy

Kiedy sos dochodzi, zajmujemy się makaronem i pieczarkami z tofu. Makaron gotujemy w dużym garnku z mocno osoloną wodą na al dente. Pieczarki kroimy w plastry, tofu w kostkę, a cebulę w pióra, wszystko smażymy na oliwie ze szczyptą soli na średnim ogniu, kiedy się ze złoci przykrywamy na ok 4 minuty aby doszło.  Odcedzamy makaron i nakładamy*. Proponuję duże białe talerze i po kieliszku dobrze schłodzonego wina, a na deser może Osiem i pół Felliniego? hmmm 

BON APPETIT!

* Wedle tradycyjnej włoskiej domowej szkoły wszystkie składniki miesza się przed nałożeniem w dużym garze, u mnie poszło warstwo. Pozostawiam to wam - kwestia gustu.

środa, 5 czerwca 2013

orzeźwiający ARBUZOWY koktajl

Pogoda nas nie rozpieszcza, ale sezon owocowy w pełni. Są już arbuzy, ananasy i truskawki, a mięta na parapecie rośnie w najlepsze. Dziś lekki koktajl na upał: chłodzący, orzeźwiający, letni. Super po dużym wysiłku fizycznym (wersja ze szczyptą soli morskiej) lub jako uzupełnienie lunchu. Arbuzy to dla mnie smak Kirgistanu, gdzie australijscy znajomi nauczyli mnie jeść je niezależnie od pory dnia i nocy, oraz fazy zmęczenia. Były ogromne i bardzo soczyste. Stanowiły najlepszą nagrodę za 500 km marszu pokonane w Tadżykistanie. Za to w Japonii dostępne są w wersji mini dla singli - genialne podczas podróżowania samemu. W Polsce są dla mnie symbolem wakacji i tańczenia na plaży do białego rana. Niezależnie od konfiguracja na sam ich widok cieszy mi się twarz. Niezastąpiona baza dla koktajli i świetny 'schładzacz' na upały.

ilość na 4 szklanki

1/3 ananasa
1/3 dużego arbuza
1/2 świeżego ogórka
10 listków mięty
2 cm imbiru
0,5 l wody

+ dla wielbicieli słodkości 2 łyżki syropu z agawy

Wszystkie składniki miksujemy i pijemy do dna. W lodówce może stać ok 5h, wystarczy go wymieszać przed rozlaniem do szklanek ponieważ może się rozwarstwić. Schłodzony jest naprawdę dobry - używam owoców które przez noc leżakowały w lodówce, zawsze można też dodać lód.

ARBUZ - po japońsku SUIKA スイカ - po rosyjsku ARBUZ арбуз

zamrożony BLOK

Blok czekoladowy to smak dzieciństwa, bardzo często zapomniany albo wypchnięty na antypody kulinarnej areny. Dla mnie jednak jest jednym z fajniejszych i prostszych deserów (mino iż wymaga cierpliwości), przy okazji bogaty w magnez i baaaardzo odżywczy. Nie robię go nigdy z byt dużo, ponieważ pewnie pochłonęła bym całość, a wtedy zbrzydł by mi na amen, ale w małych porcjach jest zawsze świętem. Ponieważ w weekend gościłam moją babcie na obiedzie, a babcia jest bardzo konserwatywne kulinarnie chciałam jej dogodzić jakimś zabawnym wspomnieniem kulinarnym i padło na czekoladowy salceson czyli blok. Kiedy przeszłam na weganizm odkryłam blok w wersji mrożonej, były bardzo upalne wakacje i chciało mi się lodów, ale lodów kremowych i ciężkich, a nie wodnistych sorbetów. Zaryzykowałam i masę na blok zamroziłam, skończyło się na tym, że przez kolejne 3 miesiące blok w zamrażalniku był pozycją obligatoryjną i wszyscy goście zamiast dzień dobry najpierw pytali się czy jest. Skład jest tak dobrany, że nawet po 3 dniach w temperaturze mocno ujemnej nie zamarza na kość, tylko przyjemnie się ciągnie i rozpuszcza w ustach.

ilość na 2-4 porcji

1 szklanka mleka roślinnego w proszku (np.kokosowe albo owsiane)
1/2 szklanki oleju ryżowego
1/4 szklanki wody
1/2 szklanki słodu np. syropu z agawy albo cukru trzcinowego (świetnie sprawdza się też melasa)
3 czubate łyżeczki ciemnego kakao
1 opakowanie (ok. 140 g) pokruszonych ciasteczek owsianych albo herbatników
ok. 200 g orzechów włoskich

+ orzechy i bakalie wedle upodobań
+ szczypta tea masali i 1/2 łyżeczki cynamonu

Kakao, wodę,  słód, olej i mleko w proszku podgrzewamy na małym ogniu, aż do całkowitego rozpuszczenia cały czas mieszając. Kiedy powstanie jednorodna masa, zdejmujemy z ognia i pozostawiamy do przestygnięcia. Siekamy orzechy, kruszmy ciastka i dodajemy do kakaowej masy w garnku, mieszamy najlepiej drewnianą łyżką. Salaterkę lub plastikowe naczynie o średnicy ok. 15 cm wykładamy folią spożywczą i przelewamy do niego "ciasto" (garnek można wylizać :)), wygładzamy wierzch i wkładamy do zamrażalki na min. 24h. Po dobie wyjmujemy z zamrażalki,  umieszczamy na talerzu do góry dnem, zdejmujemy folię, przybieramy świeżymy owocami i serwujemy. Enjoy!

wtorek, 4 czerwca 2013

dalekowschodnia BROKUŁOWA

Zawsze pilnowałam, aby czytać jedną książkę w danym momencie. Uważałam, że przy większej ilości, nie skupiam się na żadnej z czytanych pozycji i jest to po prostu bez sensu. Aż w czwartek rano obudziłam się z jedną książką na brzuchu, drugą obok głowy, a trzecia na stoliku nocnym. Wszystkie trzy aktualnie w użyciu, z notatnikami i znacznikami obok gotowymi w każdej chwili do pomocy. Oczywiście mogę się wytłumaczyć, że jedna jest stricte naukowa i czytanie jej longiem przerasta moje możliwości intelektualne (co zresztą nie jest prawdą, bo pięć lat temu przeczytałam ją w dwie noce). Druga składa się z esejów o fotografii i ewidentnie wymaga przerywników, bo przeczytanie stu pod rząd jest nudne, a trzecia jest o Azji Środkowej, rewelacyjna, prawdziwa i świetnie napisana. I tak oto trzy pozycje, pochłaniane z trzech zupełnie różnych powodów zajęły miejsce w moim łóżku, głowie i czasoprzestrzeni. Złapałam się już na tym że czytam nie tylko w środkach transportu, ale także gotując czy jedząc. Tak więc w ten święty wolny czwartek wstałam, zrobiłam co miałam do zrobienia i zabrałam się za czytanie z gotowaniem albo gotowanie z czytaniem. Wyszłam dalekowschodnia brokułowa z biblioteką z pewnego pięknego domu Mandaryńskiego Kupca z Georgetown w Malezji.

ilość na 4 porcje

1 mały brokuł
1/2 kubka kaszy jaglanej
1l gorącej wody
1 kostka warzywna
4 ząbki czosnku
4 cm imbiru
8 łyżek sosu sojowego
1/2 cytryny
1 łyżeczka brązowego cukru
szczypta chilli

+ kolendra / orzeszki ziemne / tofu / mleko kokosowe

W dużym garnku doprowadzamy do wrzenia wodę z kostką warzywną, drobno posiekanym czosnkiem, startym imbirem, połową sosu sojowego i chilli. Dodajemy kaszę jaglaną i pod przykryciem gotujemy na średnim ogniu ok 10 min. Gdy kasza zaczyna dochodzić, dorzucamy drobno posiekany brokuł, sok z cytryny, cukier i resztę sosu sojowego (można dodać naturalne tofu w dużych kostkach) i gotujemy jeszcze 3-4 min, tak aby brokuł zmiękł, ale się nie rozgotował. Rozlewamy zupę do misek, posypujemy prażonymi orzechami ziemnymi i kolendra albo szczypiorem, można również dodać łyżkę mleka kokosowego. 

Niezależnie co czytacie i ile tego macie pod ręką - miłej lektury i smacznego!