Pesto jest dobre do wszystkiego, na chleb i do makaronu. Odmian i
smaków jest tyle, że zadowoli najbardziej wybrednych. Pesto w wersji
klasycznej alla genovese odkryła przed mną moja ukochana macocha.
Co roku podczas rodzinnych nart słynęłyśmy z tego, że przez tydzień
stanowiło nasz główny element pożywienia. Świeżo utarte ma intensywny smak i wspaniały energetyzujący kolor.
Dziś
na warsztat poszedł słonecznik z natką pietruszki, po drodze
kupiłam żytni chleb na zakwasie i potrzebowałam jakiegoś wyraźnego
smarowidła. Pesto w wersji fusion wydawało mi się dobrym rozwiązaniem.
Warszawa się zmienia, Powiśle jest nie do poznania, jak zamieszkałam tu kilka lat
temu, było cicho i spokojnie, tylko BUW przykuwał uwagę awangardową
bryłą. Nie było knajp i knajpek. Przeważali starsi ludzie i odpadające
tynki na modernistycznych przedwojennych kamienicach. Teraz muzea,
lodziarnie, sklepiki, Uniwersytet i apartamentowce, zaraz metro i bulwar wiślany. WOW powietrze elektryzuje, wszystko wrze, buzuje, zmienia się, w
słońcu widać to jeszcze wyraźniej, formy nabierają ostrości. Tak więc
lunch z widokiem na Wisłę.
Ilość na średni słoik, w lodówce może stać do tygodnia, choć najlepsze jest na świeżo.
2 pęczki natki pietruszki
1 ząbek czosnku
4 suszone pomidory
6 czarnych oliwek
4 łyżki oleju z suszonych pomidorów
1/2 kubka słonecznika
1 łyżeczka ziół prowansalskich
pieprz czarny świeżo mielony wedle uznania oraz szczypta soli
kilka kropli soku z cytryny dla zatrzymania koloru
Wszystko miksujemy na gładką masę i przekładamy do wygotowanego słoika lub prosto na chleb/makaron/warzywa. Sugeruję świeży rozmaryn na każdą porcję w dużych ilościach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz