środa, 29 maja 2013

nibySER

Niby ser to dziwna nazwa, ale pamiętam jak szukałam różnych substytutów serów i mleka dla wegan. W jednej z wielkich internetowych baz przepisów znalazłam przepis na pastę z drożdży. Czemu nosiła nazwę "niby ser" nie wiem do dziś, choć może rzeczywiście niektórym kojarzyć się z serem topionym w konsystencji i pleśniowym w zapachu/smaku. Dla mnie była odkryciem i jadłam ją wówczas prawie codziennie. Potem jak to bywa z zauroczeniami fascynacja minęła i popadła w zapomnienie. Ale mój przyjaciel i kompan podróży zawsze wspomina ja z rozrzewnieniem, a ponieważ gościł u mnie niedawno niby ser powrócił do łask. 

W akompaniamencie z obrazem Tali Madani genialnej artystki irańskiego pochodzenia. Na której wystawę zupełnie przypadkiem trafiłam w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie i byłam wstrząśnięta lekkością kreski, satyrą, dosadnością i inteligencją jej prac. Delikatne w formie i błyskotliwe w treści zapadły mi w pamięć, a ponieważ tematyka Azji Mniejszej od czasów Persepolis jest mi bliska artystka trafiła w sedno moich zainteresowań.

ilość na 4-6 kanapek

1 kostka drożdży
1/2 cebuli
2 łyżki mleka roślinnego
1 łyżeczka oleju
sól morska + świeży pieprz

+ pomidor/szczypior/świeże zioła
+ pumpernikiel (moim zdaniem najlepszy duet) lub domowy chleb

Cebule kroimy w kostkę i na małym ogniu razem z olejem, sola i pieprzem smażymy na złoty kolor. Następnie kruszymy drożdże i dodajemy do cebuli razem z dwoma łyżkami mleka roślinnego. Wszystko mieszamy aż drożdże się rozpuszczą (ok 1 min.) i podgrzewamy cały czas mieszając jeszcze przez 30 sekund. Przekładamy na pieczywo, dodajemy grube plastry pomidora, szczypior albo zioła i suto pieprzymy. Ja lubię w wersji zapieczonej, wrzucone jeszcze na 3 minuty do nagrzanego piekarnika tak aby chleb był chrupiący i ciepły. Smacznego!

wtorek, 28 maja 2013

TRUSKAWKI na SZPARAGACH

Nie były to pierwsze szparagi w tym roku, ale na pewno w najlepszym wydaniu i doborowym towarzystwie. Szparagi pod truskawkami, z czarnymi oliwkami i roszponką pachniały wiosną, i dobrymi wiadomościami. Odwiedziły mnie dwie wspaniałe dziewczyny w jednym wyjątkowym ciele - właśnie się okazało, że będę ciocią dziewczynki. Było o kobietach, pasji, pracy i dniu matki. Tak naprawdę pierwszym dla mojej przyjaciółki. Mimo iż prosto z pracy i ciągu tygodnia tokowałyśmy prawie do świtu. Miło mi było, miałam kogo rozpieszczać i mimo iż kontuzjowana szalałam w kuchni nieustannie kombinując co jeszcze mogę zaserwować Pięknym Paniom.

ilość na dwie porcje:

1 pęczek zielonych szparagów
1/2 opakowania roszponki
12 czarnych oliwek
12 dorodnych truskawek
2 łyżki pestek dyni albo migdałów w płatkach
oliwa truflowa
sól morka + pieprz czarny

+ 4 kromki chleba
+ sos musztardowy (3 łyżki musztardy Dijon albo sarepskiej
 + 3 łyżki miodu albo syropu z agawy + kilka liści tymianku)

Szparagi obieramy i gotujemy w osolonej wodzie około 5 minut. Na talerzach rozkładamy umytą roszponkę, na niej szparagi, drobno posiekane oliwki i truskawki. Następnie wszystko posypujemy prażonymi pestkami dyni albo migdałami. Polewamy oliwą truflową, solimy i pieprzymy. Chleb oraz sos podajemy osobno. Smacznego! 

PS. Kwiaty dla wszystkich Mam, tych w drodze i tych co mają już całkiem duże dzieci.

czwartek, 23 maja 2013

urodzinowa zapiekanka TRUSKAWKOWA

Magiczny czas, życzenia się spełniają, plany realizują. We własnym tempie i często pokątnie, ale po czasie wszystko ma sens. Zeszłoroczne urodziny były wyjątkowe - namiot w Tadżykistanie, mołdawskie wino i ziemniaki z marchewką z widokiem na Pamir. Od tego czasu zobaczyłam kolejny kawałek świata, uzależniłam się od ashtangi, zrobiłam wystawę konceptualną i namalowałam kilka obrazków. Zaczęłam pisać o jedzeniu i gotować dla ludzi. Pokonałam kilka słabości i wyznaczyłam nowe cele. To był świetny rok, pełen niespodzianek, nieoczekiwanym zmian akcji, nauki kim jestem i gdzie chce być. W sobotę byłam na panieńskim mojej przyjaciółki, puszczałyśmy lampiony z życzeniami do nieba, dla niej na nową drogę życia i dla każdej z nas, bo choć zupełnie różne od lat trzymamy się razem. Zwyczaj puszczania tych papierowych światełek pochodzi z Azji Wschodniej, subtelny, mistyczny, piękny. Życzę sobie i wam aby wszystkie marzenia nam się realizowały, a codzienność była niezwykła, pełna magii i uśmiechu. Dla podniebienia, zamiast tortu truskawkowa zapiekanka. Enjoy :)

ilość na 4 do 6 porcji

1 kubek ryżu
2 kubki wody
1/2 kg truskawek
1/2 kubka migdałów

1 banan
1 kostka tofu (ok 180 g)
1/2 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki soku z cytryny/limonki
2 łyżki soku z agawy
1/2 szklanki wody albo mleka roślinnego

Ryż namaczamy przez minimum 2 godziny w jednym kubku wody (można go również podgotować), następnie przekładamy do naczynia żaroodpornego i zalewamy drugim kubkiem wody. Kroimy truskawki na połówki i układamy na ryży, wszystko posypujemy migdałami w całości lub siekanymi. W wysokim naczyniu miksujemy tofu z bananem, wodą/mlekiem i przyprawami (resztą składników). Powstałym sosem zalewamy zawartość naczynia, przykrywamy i wstawiamy do nagdzanego piekarnika na 180 st., termoobieg. Pieczemy 45-60 min (aż ryż wciągnie całą wodę). Podajemy na gorąco. Można dodatkowo zrobić mus ze świeżych truskawek. 

Do końca świata i jeden dzień dłużej!

środa, 22 maja 2013

chłodnik DYNIOWY

Dostałam przedziwny prezent jak na tą porę roku - pół świeżej, soczystej, wielkiej dyni. Nie wiem gdzie przeleżakowała do maja i jakim cudem zgubiła się w przestrzeni, ale jej kolor, zapach i smak dał mi kopa energetycznego na cały dzień. Późna wiosna nie jest czasem gęstych kremowych zup przyprawionych curry, gałką, goździkami czy anyżem, ale już chłodnik na pomarańczach brzmiał idealnie. Prosty przepis,  orzeźwiający smak i uzależniający kolor to wszystko co jest mi potrzebne do szczęścia w kuchni. Jeśli gdzieś znajdziecie takie skarby (albo ktoś was nimi obdaruje) to bawcie się i twórzcie do woli - gwarantuje to czysta radość. 

Dla mnie pomarańcz w tym sezonie to kolor spełnianych marzeń, robię prawo jazdy na motocykl i powoli przymierzam się do kupienia pierwszego jednośladu właśnie z pod pomarańczowej bandery. Przy okazji projektuje też nadruk na kask. Chłopcy którzy mnie uczą, nakładli mi do głowy, że na drodze bądź w lesie mam "walić po oczach". Dla fanki jedynej słusznej barwy jaką jest czerń we wszystkich swoich odcieniach to spore wyzwanie, ale pokornie usiadłam, pokombinowałam i wyszedł mi WIDOCZNY patern różowo-pomarańczowy,  "kobieco" pomyślałam, no i z czarno-pomarańczowym motocyklem da radę :).

ilość na 4 porcje

1/4 dyni
3 ząbki czosnku
2 pomarańcze
1/3 kubka wody
4 cm imbiru
1 łyżka soli morskiej
2 łyżki siemienia lnianego lub sezamu
pieprz
świeża bazylia
4 łyżki mleka kokosowego

Dynie kroimy w drobną kostkę, razem z czosnkiem i wodą dusimy pod przykryciem na małym ogniu aż zmięknie. Następnie bierzemy wysoki dzbanek przekładamy dynię, dodajemy sok z pomarańczy, imbir i miksujemy na gładki krem. Na patelni prażymy sól z siemieniem albo sezamem. Nakładamy zupę do misek, posypujemy solą z ziarnami, wkrajemy bazylię, pieprzymy i dodajemy łyżkę schłodzonego mleka kokosowego. Smacznego!

wtorek, 21 maja 2013

koktajl ZIELONO MI

Mieszkam teraz blisko parku mojego dzieciństwa, gdzie znam każde drzewo, ścieżkę i polanę. Lubię to miejsce, choć mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie. Bliskość takiej ilości drzew zmobilizowała mnie do porannego biegania. Około 6 las jest pusty, rześki i bardzo zielony. Słońce przebija przez pokryte rosą liście tworząc niesamowite arabeski świateł i cienia. Dawno nie czułam takiej radości ze zmęczenia, choć po pierwszym razie przypomniałam sobie o mięśniach których istnienie umknęło mojej pamięci. Zwolniłam tempo i skupiłam się na oddechu. Przypominając sobie długie biegi po bezludnych plażach Capo Verde czy Kambodżańskim Wybrzeżu. Szum morza zastąpił ptasi koncert na setki głosów ale przyjemność pozostała ta sama. Kiedy już zaczynam obierać kierunek powrotny na dom kreuje w głowie nowe śniadaniowe wariacje. Ten koktajl oddaje kolor zieleni który towarzyszy mi rano i smakuje tak, że jestem w stanie pochłonąć każdą ilość - aktualnie to faworyt w mojej prywatnej klasyfikacji.

ilość na jedną dużą porcję

1/3 świeżego ananasa
1/2 awokado
4 suszone figi
1 łyżeczka matchy*
2 cm imbiru
mleko roślinne albo woda (ilość w zależności od upodobań)

Wszystkie składniki miksujemy razem na gładki krem, dla mnie perfekcyjny jest w postaci gęstego musu/puddingu który je się łyżką. 

* Matcha to japońska, sproszkowana zielona herbata używana w ceremonii picia herbaty CHA-NO-YU. Matcha wspomaga metabolizm, redukuje stres, wspiera układ odpornościowy, obniża cholesterol i ryzyko wystąpienia nowotworów. Jest bardzo bogatym źródłem antyoksydantów. Można ją kupić w Kuchniach Świata oraz na allegro.

czwartek, 16 maja 2013

SZKLANY MAKARON i tajskie maski

Szklany makaron ma piękną konsystencje, jest przeźroczysty, błyszczący i niełamliwy. W Polsce często nazywany sojowym w rzeczywistości zrobiony jest z fasoli mung. Nie wymaga gotowania, świetnie sprawdza się w zupach i daniach smażonych. Na ogół kojarzy się z Chinami i Japonią, choć w zupełnie różnych wersjach. U mnie ubrany został w bardziej tajsko-malezyjską kreacje czyli limonkę, chili i prażone orzeszki ziemne. Ciężko go podzielić jak jest suchy, zalałam więc wrzątkiem całą paczkę i od 4 dni regularnie używam z różnymi dodatkami. Do kompletu z rzeźbą  z Pałacu Królewskiego w Bangkoku - atrakcji jak dla mnie kuriozalnej ale pokazującej fenomeny tajskiej kultury od podszewki.

ilość na 2 porcje

50g makaronu sojowego
1 pomidor 
1/2 papryki
1 por
2 ząbki czosnku
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka soku z cytryny/limonki
1 łyżka oleju sezamowego
1 łyżeczka pasty czerwone curry
1/2 łyżeczki cukru trzcinowego
1 garść prażonych orzeszków ziemnych

+ liście świeżej bazylii

Wszystkie warzywa szatkujemy i wrzucamy na rozgrzany olej. Smażymy na średnim ogniu dodając przyprawy i cały czas mieszamy, aż wszystko się razem przegryzie. Przykrywamy na 2-3min aby lekko zmiękło i puściło sok, a następnie dodajemy makaron (przygotowany wedle przepisu na opakowaniu). Lub nakładamy makaron i warzywa osobno na talerz (po 3 dniach doszłam do wniosku, że smakuje lepiej jak wszystko jest przesmażone razem). Dodajemy świeża bazylię, posypujemy orzechami  i pałaszujmy - polecam pałeczkami.

środa, 15 maja 2013

TEMPENADA z rodzinnymi historiami w tle

Kolejna przeprowadzka, pakowanie i rozpakowywanie. Ubrania, książki, jakieś dokumenty, obrazy, farby i komputer. Niby jest tego coraz mniej, pakuje się już średnio w godzinę, ale nieustająco mam wrażenie, że jeszcze za dużo. Wpadła mama aby pomóc i użyczyć samochodu, przy okazji została nakarmiona i była chwila aby pogadać. Śmiałyśmy się, że nomadyzm mam we krwi, ona też zmienia lokal raz na kilka lat, ja rozszerzyłam ten talent o większą częstotliwość i dorzuciłam również zmianę szerokości geograficznych. Czasem myślę, że bez tych ciągłych zmian czuła bym się nieswojo albo obrosła bym w masę niepotrzebnych rzeczy. Zaserwowałam mamie świeżo zrobioną tempenade (możliwie najbardziej klasyczną) na pieczywie ryżowym ze świeżym pomidorem i szczypiorem. Ta oliwkowa pasta wywołała lawinę rodzinnych wspominek - jesteśmy oliwkożercami. Czarne, czerwone, zielone, z migdałami, limonką, papryką, z pestkami i bez, w postaci pasty, zupy, dodatku do sałat, przekąski, sosu, na tysiąc sposobów, ze wszystkich stron świata, zawsze i o każdej porze dnia i nocy. Uwielbiamy je dostawać i chętnie przywozimy z podróży. Chociaż jako dzieci nikt z nas za nami nie przepadał, mama śmieje się że pokochała je dopiero po pierwszym zjedzonym słoiku, dla mnie ten romans zaczął się gdzieś podczas pierwszych wycieczek do Paryża, który zwiedzałam z przyjaciółmi z Libanu i szybko kuchnia bliskowschodnia stała mi się bliższa niż francuska. Tempenada jest banalnie prosta, może kilka dni leżakować w lodówce i jest świetna w formie przekąski i jako baza do kanapek.

150g czarnych oliwek (preferuje duże i mocno wytrawne)
1 łyżeczka kaparów
1 duży ząbek czosnku
1 łyżeczka octu balsamicznego
3-4 łyżki słonecznika
oliwa z oliwek
pieprz 

+ dodałam jeszcze świeży rozmaryn ok 10 listków

Wszystkie składniki razem blendujemy na gładką pastę, przekładamy do wygotowanego słoika (słoik po oliwkach powinien mieć rozmiar w sam raz) i trzymamy w chłodzie. Palce lizać !

wtorek, 14 maja 2013

OBIAD 3 w 1

Pojawiły się nowalijki, są już szparagi, młoda kapusta, wszędzie zioła kwitną w doniczkach. Miałam fajnego gościa dla którego mogłam coś ugotować. Aby nie stać zbyt długo przy garach wykorzystałam kapustę z wcześniejszego dnia i namoczyłam kaszę gryczaną przez godzinę aby nie trzeba było jej gotować. Buzie nam się nie zamykały, rozmawialiśmy o dalekich światach przy rytmach muzyki drogi (objawieniem okazało się Dead Can Dance). Wpadliśmy w nostalgiczny nastrój ludzi którzy najbardziej cenią życie nomadów. Było o Tuaregach, i o Tybetańczykach, przypałętali się też mieszkańcy Amazonii i Ujgurzy. Dużo było o poczuciu wolności, nieprzywiązaniu, zmianie i minimalizmie. To był fajny obiad, bardzo daleki od tych codziennych i bardzo bliski temu co siedzi mi w głowie.

kapusta z koperkiem - mała główka na 4 porcje

1 młoda niewielka kapusta
1 cebula
1 pęczek koperku
1/2 kostki warzywnej lub łyżka suszonych warzyw
sól (lub sos sojowy) + pieprz
2 łyżki oliwy

Na patelni smażymy na złoto posiekaną cebulę z kostką warzywną. Następnie przekładamy cebulę do dużego garnka i razem z drobno poszatkowaną kapustą gotujemy na małym ogniu aż zmięknie. Dodajmy sól i pieprz do smaku. Kiedy będzie chrupiąca (a nie rozgotowana) zdejmujemy z ognia i wkrawamy pęczek pietruszki. Mieszamy i gotowe. Jeżeli nie w podanej konstelacji świetnie smakuje z młodymi ziemniaki ugotowanymi w mundurkach (w tej wersji było dzień wcześniej).

kasza gryczana na 2 słuszne porcje

1 kubek kaszy gryczanej
2 kubki wody
1 łyżeczka kminku
1 łyżeczka asafetydy
1 łyżka oleju

Kaszę wsypujemy do miski i zalewamy wodą, odstawiamy na minimum godzinę aż spęcznieje (kasza którą kupujemy jest prażona nie wymaga gotowania - w wersji zimnej świetnie sprawdza się w sałatkach). Oczywiście można od razu wszystko ugotować w tej samej proporcji, pod przykryciem, na wolnym ogniu. Kiedy kasza będzie gotowa, podgrzewamy na patelni olej z przyprawami, dodajemy kaszę i podgrzewamy - gotowe!

wędzone tofu ilość na 2 porcje

1 kostka wędzonego tofu ok 220 g
1/2 łyżeczki papryki wędzonej
1/2 łyżeczki tandoori masali
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka oleju np. sezamowego

Tofu kroimy w kostkę. Na patelni podgrzewamy olej z przyprawami i smażymy razem z tofu na średnim ogniu cały czas mieszając, aż skórka zarumieni się i będzie chrupiąca. Voila!

Wszystkie elementy układanki podajemy w dowolnej aranżacji razem albo osobno - razem proponuje z pietruszką. Wyszła królewska uczta niczym z obrazu "Uczta u Heroda" autor nieznany, ok. 1490-1500, tempera na desce, Muzeum Narodowe, Kraków.

czwartek, 9 maja 2013

śniadanie JOGINKI

Maj to dla mnie miesiąc wyjazdów, rozjazdów i przejazdów. Wczoraj śmiałam się że jedni chodzą do biura, a ja chodzę do Polskiego Busa. Spanie, projektowanie i nadrabianie zaległości opanowałam w tym wehikule do perfekcji. Ostanie i najbliższe dni wyglądają podobnie, o świcie pedałuje na drugą stronę Wisły jogować. Po drodze obserwuję budzącą się do życia Warszawę z zupełnie innej perspektywy. Potem "wrzucam na ruszt" śniadanie i ruszam w miejski maraton albo w trasę. Bidon i jego zawartość to dla mnie akumulatory, więc przyznaje się bez bicia, że o tej 5.55 rano bez zażenowania włączam blender i robię sobie dobrze, a sąsiadom robię za budzik. Dziś wersja zielona w pakiecie z Mostem Gdańskim, który w moim odczuciu jest jednym z bardziej wdzięcznych obiektów architektonicznych stolicy. Piękne modernistyczne ślimaki schodów, drewniane podłoża trakcji tramwajowej i ażury stalowej konstrukcji - czysty industrial w najlepszym wydaniu. Polecam jako temat fotograficzny albo cel spaceru, to miejsce ma swoją magię. Tym czasem pędzę w miasto.

porcja na 3/4 l

2 garści świeżego szpinaku
2 łyżki płatków
1 łyżka siemienia lnianego
1 jabłko
garść rodzynek
1/4 cytryny
2 cm imbiru
1 szklanka wody

Wszystko razem miksujemy na gładki płyn, można pić od razu, można wsiąść ze sobą. Go Green!

środa, 8 maja 2013

TOFUCZNICA czyli niedzielne śniadanie

Większość z nas może celebrować tylko sobotnio-niedzielne śniadania. Poranna wizyta na bazarze i w piekarni, dobieranie smaków, zapachów i kolorów. Komponowanie idealnych elementów cotygodniowych rytuałów. Potem długie biesiadowanie przy stole w towarzystwie najbliższych albo dobrej książki. Zaspokajanie potrzeb podniebienia i gustu na kolejny "zaszybki" tydzień. Tofucznica dla wielu może być substytutem z grupy: jak będąc vegan jeść jak wszyscy. Wyglądem przypomina jajecznicę, a przy pomocy czarnej soli można jej nadać nawet jajeczny smak. Sama rzadko odtwarzam smaki "wszystkożerców", jednak zabawa formą i fakturą czasem skutkuje wykreowaniem czegoś co gdzieś, jakoś istnieje. U mnie bardziej w wersji południowo-wschodniej, suto doprawiona i z dodatkami, na dobry początek dnia, choć było już południe.

ilość na jedną porcję:

1/2 cebuli
8 czarnych oliwek
4 suszone pomidory
125 g twardego tofu
1 łyżka oleju z suszonych pomidorów
1 łyżeczka przyprawy do kebaba
+ świeżo mielony czarny pieprz
1 łyżka słonecznika
+ natka pietruszki

+ pieczywo i inne dodatki

Posiekaną drobno cebulkę smażymy na oleju razem z przyprawami na złoty kolor. Następnie dodajemy pokrojone oliwki i pomidory, przesmażamy przez ok 1 minutę na średnim ogniu aby smaki się "przegryzły". Następnie zmniejszamy ogień i dodajemy tofu, które rozdrabniamy drewniana łyżką. Mieszkamy aż wszystko nabierze spójnej konsystencji i się zarumieni przez około 2 minuty. Przekładamy na talerz, posypujemy słonecznikiem i dodajemy pietruszkę.

Wyszło tradycyjne śniadanie  do tego proponuję pachnące pieczywo i turecką kawę, a na deser świeży sok pomarańczowy. Rozkosz, hedonizm i czysta przyjemność. Do tego słońce, potem spacer, rower i książki, co by więcej takich dni - upojnych i bardzo smacznych.

wtorek, 7 maja 2013

placek FIGOWY

Figi to jedne z moich ulubionych owoców, pierwszy raz świeże jadłam nad Morzem Czarnym na Ukrainie jako dziecko, potem gdziekolwiek kierowałam się co bardziej na wschód szukałam tych niewielkich owoców pełnych małych strzelających w zębach pestek. Uwielbiam Azję Mniejszą, Afrykę Północną czy Wschodnią Europę właśnie za ich łatwy dostępność i niesamowity smak świeżych prosto z drzewa, albo długo suszonych na słońcu. Wszystkie dzieci które mają dostęp do fig zawsze są nimi zachwycone, a do tego z fig można zdziałać wiele: od dżemów, po ciasta, musy albo słód. Suszone zawsze były najlepszym prezentem jaki mogłam dostać, nawet te wyschnięte na wiór po namoczeniu w gorącej wodzie dawały radę. W tej chwili figi jem zamiast słodyczy, często i  w całkiem pokaźnych ilościach, choć znalezienie naprawdę smacznych, nie koniecznie w cenie uncji platyny bywa całkiem trudne. Pomysł na placek figowy i wspólne pieczenie/tworzenie zrodził się jeszcze w trójmieście podczas rozmów o wegan kuchni z moim dobrym znajomym. Plan był taki by spotkać się w stolicy i zrobić banalnie prosty figowy placek najlepiej z długim terminem przydatności do spożycia, łatwy w transporcie i pałaszowaniu. Jak żeśmy postanowili tak też się zadziało. enjoy :)

ilość na płytką piekarnikową blachę, termoobieg, 180 st, 40 min.

600 g płatków owsianych lub mieszanych
1 1/2 l wrzątku
2 szczypty soli

400 g fig

200 g orzechów włoskich

2 banany
1 łyżeczka cynamony
1/2 łyżeczki tea masali
4 cm korzenia imbiru
4 łyżki wody z fig
2 łyżki cukry trzcinowego

+ pergamin lub olej do blachy

Wsypujemy płatki do dużej miski, dodajemy sól i zalewamy wrzątkiem, odstawiamy aż płatki zmiękną (ok 20-30 min.). Figi zalewamy wrzątkiem i moczymy co najmniej przez godzinę, następnie drobno szatkujemy i dodajemy do płatków. Banany, przyprawy, cukier, imbir i cześć wody z fig miksujemy na gładka masę tworząc słód bananowy, który razem z drobno poszatkowanymi orzechami dodajemy do miski z płatkami.  Całość dokładnie mieszamy drewniana łyżką i przekładamy na blachę wyłożoną pergaminem albo wysmarowaną olejem. Pieczemy, studzimy i pałaszujemy. Placek świetnie się sprawdza jako śniadaniowa alternatywa take-away albo przekąska, kawałki zawinięte w pergamin super trzymają kształt, nie brudzą i nie kruszą się. Ciastko spokojnie może leżeć do tygodnia, ale wtedy trzeba je chyba zamknąć na kłódkę :).

poniedziałek, 6 maja 2013

wschodnia ROSZPONKA

Wróciłam z nad morza i zieleń wystrzeliła z prawdziwym impetem, trawa nabrała soczystości, a drzewa odsypały się pąkami. Powoli wracałam do siebie, do świata i do rzeczywistości, zrobiłam posumowanie wystawy, zmontowałam film z performance'u, obrobiłam zdjęcia i zapisałam wrażenia oraz kolejne pomysły. Puściłam XIBALBE dalej, nie była już moja, istnieje teraz materialnie zajmując określoną przestrzeń i absorbuje narzuconą tematyką.

Zastana Warszawa była pusta, majówka skutecznie wypłoszyła co najmniej 50% jej mniej i bardziej stałych mieszkańców, a ja z lubością gotowałam, biegałam na jogę i rozkoszowałam się cichym, słonecznym miastem. W wolnych chwilach czytałam zaległe książki i sprawdzałam co aktualnie tworzą i gdzie są ludzie którzy mnie inspirują. Weszłam na stronę Al Weiwei'a, chińskiego artysty, którego nie daje się sklasyfikować w żaden sposób. Al nieustająco wymyka się krytykom i kuratorom, tworząc film, architekturę, performance czy rzeźbę. Niebywale trafnie odnosi się do aktualnej kondycji Chin, a co za tym idzie i reszty świata. Widziałam jego dużą retrospektywę w Tokio i jest to jedna z najciekawszych wystaw jakie było mi dane zobaczyć. Przeglądając zdjęcia i opisy jego prac naszło mnie na kulinarny romans wschodu z zachodem. Roszponka z wędzonym tofu na zakładkę z oliwkami i pieprzem syczuańskim stanowiły dobry punkt wyjścia do kuchennej fantazji.

ilość na jedna lunchową porcję:

1 garść roszponki
10 czarnych oliwek
80g wędzonego tofu
1/2 jabłka
1/4 ogórka

ostry sos

2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka syropu z agawy
1 łyżka oleju sezamowego
1/2 łyżki shichimi tougarashi lub pieprzu syczuańskiego

 + sezam

Roszponkę płuczemy i osuszamy, oliwki drobno siekamy, tofu kroimy w słupki, jabłko ścieramy na dużej tarce a ogórka w cienkie talarki. Wszystkie składniki mieszamy zalewając sosem i suto posypując prażonym sezamem.

Niech będzie Bon Appetit lub  请慢用 [Qǐng màn yòng.] - Smacznego!

piątek, 3 maja 2013

tarta GRZYBOWA

Przepis absolutnie zaległy, choć nie pozwalający o sobie zapomnieć. Tarta grzybowa to taki smak jesieni na wiosnę. W zamrażalniku przyjaciół zabłąkały się grzyby, które razem z poświątecznym transportem "słoików" dotarły do stolicy z Podlasia. Mieszanka nie byle jaka: podgrzybki, prawdziwki, maślaki i kurki. Własnoręcznie zbierane, drobno posiekane, gotowe do wykorzystania. Pomysłów na ich podanie było kilka, padła propozycja risotto, tagliatelle con funghi porcini i pierogów. Jednak wena twórcza wygrała, a poranna wizyta na bazarze gdzie królowała świeża natka pietruszki podsunęła rozwiązanie bardziej finezyjne.

ilość na naczynie żaroodporne 20x30 cm, 180st C, termoobieg, pieczenie 30min

farsz

1/3 kg grzybów (mrożonych)
1 kostna warzywna + 1/2 kubka wody lub 1/ 2 kubka bulionu
4 ziemniaki
2 pęczki pietruszki
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżeczka świeżo mielonego pieprzu
2 garści orzechów włoskich

+ ok 20 orzechów włoskich do przybrania

ciasto

1/2 kubka kaszy manny
1 i 1/2  kubka mąki żytniej
1/3 kubka oliwy z oliwek
1/3 kubka wody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli i pieprzu

W średnim garnku na małym ogniu rozmrażamy grzyby dodając bulion lub kostkę warzywną z woda. Kiedy grzyby będą ugotowane odcedzamy zachowując w osobnej misce sos. Ziemniaki gotujemy w osolonej wodzie i następnie miksujemy z orzechami, sosem sojowym, pieprzem, natką pietruszki i płynem/sosem z grzybów. Tak powstałą masę mieszamy z grzybami i doprawiamy do smaku jeśli jest taka konieczność. Następnie w dużej misce mieszamy wszystkie składniki ciasta i wyrabiamy je ręką. Powinno być tłuste i bardzo elastyczne, w konsystencji zbliżone do ciasta na pizze. Formę smarujemy oliwą i cienko wykładamy ciastem bardzo naciągając brzegi, tak aby powstała falbanka, którą będzie można naciągnąć na farsz. Na ciasto wykładamy masę grzybową i naciągamy brzegi, powstała "dziurkę" uzupełniamy połówkami orzechów. Pieczemy w nagrzanym piekarniku ok 30 min aż do ze złocenia brzegów. Porcja na 6 dosadnych kawałków, polecam z wytrawnym białym winem.

czwartek, 2 maja 2013

SAŁATA w świecie sztuki

Myślę że to nie jest mistrzowskie podanie sałaty, zdaje się też, że wygląda na przegląd lodówki i ma za zadanie być paliwem na pół dnia, i cóż dokładnie tak było. "Siedem dni w świecie sztuki" to nie tylko tytuł właśnie przeczytanej przeze mnie książki (POLECAM autorstwa Sarah Thornton ), ale także główny motyw minionego tygodnia. Siedem dni na zmontowanie wystawy, siedem dni pracy, nerwów, gaszenia pożarów i wymyślania alternatywnych rozwiązań. W rezultacie siedem dni zwieńczonych sukcesem i spełnieniem, choć jeszcze na 15 minut przed wernisażem łacina podwórkowa latała w powietrzu często i gęsto. Wyszło super, w industrialnej przestrzeni gdyńskiego 3A Project Space we współpracy z galeriawdomu.pl udało się stworzyć wyjątkowy projekt, który można oglądać do 16 maja.

A wracając do jedzenia, moja Olga zwana Żoną, która użyczyła mi dachu nad głową miała tak samo pracochłonny czas jak ja. Różnica polegała tylko na tym, że ja biegałam z drabiną, workami z ziemią i kubłami farby, a Żona nie wstawała od komputera. Do tego zupełnie zmienił nam się cykl dnia i nocy. Głównie się mijałyśmy i nie było czasu nawet na wymienienie kilku zdań, nie mówiąc już o wspólnym posiłku.  Ale był taki jeden ranek kiedy ta fura szpinaku z dodatkami stanowiła pretekst do wymiany refleksji, pomysłów i frustracji. Zjednoczyło nas to śniadanie na placu boju, choć szybkie i proste dało nam potrzebnego powera do dalszej walki.

ilość na dwie szczere porcje:

3/4 opakowania świeżego szpinaku
2 pomidory malinowe
20 czarnych oliwek
1/2 cukinii
50g migdałów w płatkach

2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka miodu
1 łyżeczka świeżego pieprzu

+ 4 kromki domowego chleba z rozmarynem

Płuczemy szpinak, siekamy oliwki i pomidory, oraz na dużej tarce trzemy cukinię, wszystko układamy warstwami od razu na dwóch talerzach. W szklance mieszamy sos sojowy z octem, miodem i pieprzem. Tak przygotowanym sosem zalewamy sałatę. Wszystko suto posypujemy podprażonymi na patelni migdałami. W drugiej wersji można wszystko wymieszać w dużej misce. Dla chętnych chleb, Olga poprosiła o grzanki co też było fajną opcją. 

Art is the way of survival!