Niby ser to dziwna nazwa, ale pamiętam jak szukałam różnych
substytutów serów i mleka dla wegan. W jednej z wielkich internetowych
baz przepisów znalazłam przepis na pastę z drożdży. Czemu nosiła nazwę
"niby ser" nie wiem do dziś, choć może rzeczywiście niektórym kojarzyć
się z serem topionym w konsystencji i pleśniowym w zapachu/smaku. Dla
mnie była odkryciem i jadłam ją wówczas prawie codziennie. Potem jak to
bywa z zauroczeniami fascynacja minęła i popadła w zapomnienie. Ale mój
przyjaciel i kompan podróży zawsze wspomina ja z rozrzewnieniem, a
ponieważ gościł u mnie niedawno niby ser powrócił do łask.
W
akompaniamencie z obrazem Tali Madani genialnej artystki irańskiego
pochodzenia. Na której wystawę zupełnie przypadkiem trafiłam w Muzeum
Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie i byłam wstrząśnięta lekkością kreski,
satyrą, dosadnością i inteligencją jej prac. Delikatne w formie i
błyskotliwe w treści zapadły mi w pamięć, a ponieważ tematyka Azji
Mniejszej od czasów Persepolis jest mi bliska artystka trafiła w sedno
moich zainteresowań.
ilość na 4-6 kanapek
1 kostka drożdży
1/2 cebuli
2 łyżki mleka roślinnego
1 łyżeczka oleju
sól morska + świeży pieprz
+ pomidor/szczypior/świeże zioła
+ pumpernikiel (moim zdaniem najlepszy duet) lub domowy chleb
Cebule kroimy w kostkę i na małym ogniu razem z olejem, sola i pieprzem smażymy
na złoty kolor. Następnie kruszymy drożdże i dodajemy do cebuli razem z
dwoma łyżkami mleka roślinnego. Wszystko mieszamy aż drożdże
się rozpuszczą (ok 1 min.) i podgrzewamy cały czas mieszając
jeszcze przez 30 sekund. Przekładamy na pieczywo, dodajemy grube plastry
pomidora, szczypior albo zioła i suto pieprzymy. Ja lubię w wersji zapieczonej, wrzucone
jeszcze na 3 minuty do nagrzanego piekarnika tak aby chleb był chrupiący
i ciepły. Smacznego!