Nie jestem miłośniczką malarstwa pejzażowego, chyba że bliżej mu do
abstrakcji niż perfekcyjnego oddania świata zastanego. Przez całą
edukacje artystyczną miałam problem z malowaniem w plenerze, nie lubiłam
gapiów zaglądających przez ramię, much przyklejających się do farby i
tej konieczności odwzorowywania rzeczywistości. Nie pałam miłością do
impresjonistów i nie powiesiła bym w domu polskich realistów. Mimo, iż
darze ich ogromnym szacunkiem i umiem docenić. Ze sztuki zajmującej się
przestrzenią zewnętrzną najbardziej lubię street art i land art.
Pierwszy za tworzenie miejskiej galerii, publicznej, żywej i zmiennej.
Drugi za działanie z przyrodą, zabawę z naturą i ogromną skalę. Oba są
tymczasowe podobnie jak
przyroda, tylko rzadziej się to dostrzega.
Szukając tematu do pasty cebulowej natknęłam się na jeden z nielicznych pejzaży, który namalowałam na plenerze lata świetlne temu, plener przerodził się w piknik, a piknik w ognisko. Szczegóły pracy twórczej na świeżym powietrzu są (przynajmniej z domysłów) wszystkim mniej lub bardziej znane. Koniec końców jest taki, że prac powstaje niewiele, ale opowieści nie mają końca. Ponieważ wspomniany plener był gdzieś gdzie wrony zawracały, a odległość do najbliższego sklepu przekraczała nasze możliwości wyczerpane praca "twórczą", właścicielka pensjonatu w którym stacjonowaliśmy upiekła nam chleb, ja z resztek zapasów zrobiłam do niego pastę. Skład był podobny z tym wątkiem, że tamtejsza kuchnia dysponowała z przypraw tylko solą, pieprzem i magi, ale efekt zadowolił najbardziej wybrednych.
Szukając tematu do pasty cebulowej natknęłam się na jeden z nielicznych pejzaży, który namalowałam na plenerze lata świetlne temu, plener przerodził się w piknik, a piknik w ognisko. Szczegóły pracy twórczej na świeżym powietrzu są (przynajmniej z domysłów) wszystkim mniej lub bardziej znane. Koniec końców jest taki, że prac powstaje niewiele, ale opowieści nie mają końca. Ponieważ wspomniany plener był gdzieś gdzie wrony zawracały, a odległość do najbliższego sklepu przekraczała nasze możliwości wyczerpane praca "twórczą", właścicielka pensjonatu w którym stacjonowaliśmy upiekła nam chleb, ja z resztek zapasów zrobiłam do niego pastę. Skład był podobny z tym wątkiem, że tamtejsza kuchnia dysponowała z przypraw tylko solą, pieprzem i magi, ale efekt zadowolił najbardziej wybrednych.
ilość na średni słoik ok 200ml
1 duża cebula cukrowa
4 pomidorki cherry
1 garść orzechów włoskich
1 gałązka rozmarynu
1/2 łyżeczki soli morskiej
1 łyżeczka świeżego pieprzu
2 łyżki oliwy z oliwek
+ można dodać łyżkę ziół prowansalskich i czarne oliwki (ok 8 sztuk)
Cebulę kroimy w drobna kostkę i smażymy na oliwie na małym ogniu z solą i pieprzem,
aż nabierze złotego koloru. W wysokim naczyniu miksujemy ostudzoną
cebulę z reszta składników, jeśli masa będzie zbyt rzadka (to zależy od
pomidorów) dodajemy więcej orzechów. Całość trzymamy w słoiku do 5 dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz