piątek, 30 sierpnia 2013

ciasto GRYCZANO - CZEKOLADOWE z konfiturą JAGODOWĄ

Pomysł na to ciasto nie jest mój. Asieńka z Poznania przed samym moim wyjazdem pochwaliła się, że ma genialny przepis na ciasto, które choć wydaje się podejrzane smakuje wybornie. Wysłała mi spis składników, a ja zaczęłam kombinować jak by go tu urozmaicić i przerobić na wersje wegańską. Muszę przyznać, że nie wytrzymałam i jak tylko ciasto było gotowe zjadałam całkiem spory kawałek, mimo iż miało czekać w formie nienaruszonej do wieczora. Ciasto to jest prezentem dla mojego przyjaciela, znanego wielbiciela wszystkiego co słodkie (również kobiet). Przyjaciel po kilku latach poszukiwań mieszkania idealnego znalazł to czego szukał. Przez ten czas obejrzeliśmy tysiące ofert i naprzykrzyliśmy się niejednemu agentowi. W pewnym momencie zaczęły nawet krążyć legendy o człowieku który szuka tego co nie istnieje. I kiedy wszyscy żeśmy już zwątpili, a nawet stwierdzili, że tego ideału jeszcze nie wybudowano, znalazło się lokum spełniające większość wymagań przyjaciela, jednym słowem znaleźliśmy perełkę. Co prawda oferta była nam znana, kiedyś odpadła z powodu ceny, ale ponieważ co trzeba przyjacielowi przyznać negocjatorem jest rewelacyjnym po półtora roku właściciele się ugięli. Widać kryzys niektórym sprzyja. Tak więc w ramach wielkiej radości, a nawet ulgi postanowiłam łakomczuchowi zrobić przyjemność, podwinęłam rękawy i zabrałam się do testowania "asiowego" przepisu. Podsumuję jednym słowem - WARTO! Warto zgrzeszyć ponieważ kompozycja gryki, czekolady i jagód z dodatkiem orzechów włoskich zrobiła mi dobrze, na głowę i na duszę, jak zareaguje przyjaciel dam znać po weekendzie :).

ilość na tortownicę o średnicy 25 cm, 180 st C, termoobieg, 45 minut

ciasto
1 kubek kaszy gryczanej
1/2 kubka cukru (wykończyłam cukier puder) - w mojej wersji ciasto nie jest bardzo słodkie
1/2 kubka mąki żytniej
1 tabliczka gorzkiej czekolady (ok 100 gr) u mnie 85%
2 banany
2 łyżki kakao
2 łyżeczki cynamonu
6 łyżek oleju kokosowego albo innego tłuszczu
150 gr orzechów włoskich
2 szczypty soli morskiej

polewa
200 ml konfitury jagodowej (1 mały słoiczek) - przepis w przyszłym tygodniu
1/2 kubka słodu (może być miód, syrop z agawy albo syrop klonowy)
4 łyżki wody
1 łyżeczka agaru

+ orzechy do przybrania

Kaszę gryczaną gotujemy ze szczyptą soli i łyżeczką cynamony w stosunku 1:2. Kiedy zmięknie, a nawet lekko się rozgotuje przekładamy do miski i pozostawiamy do ostygnięcia. Następnie dodajemy cukier i za pomocą ręcznego blendera miksujemy na gładką masę. W niewielkim rondelku lub w kąpieli wodnej roztapiamy czekoladę z tłuszczem, drugą łyżeczką cynamonu i kakao, cały czas mieszając aby nie przypalić. Do masy gryczanej wlewamy tłuszcz z czekoladą oraz dodajemy czubatą łyżkę konfitury jagodowej, całość dokładnie mieszamy za pomocą drewnianej łyżki. W osobnym naczyniu miksujemy banany z drugą szczyptą soli na puszysty mus. Banany mieszamy z ciastem powoli, systematycznie dosypując mąkę, aż powstanie jednolite ciasto o luźnej, lekko płynnej konsystencji. Blachę wykładamy papierem do pieczenia i przekładamy ciasto, wyrównując wierzch. Wstawiam do nagrzanego na 180 st C piekarnika i pieczemy około 45 minut. Po ostudzeniu gotowy placek wkładamy na kilka godzin do lodówki. 

Przed podaniem przygotowujemy jeszcze polewę. W niewielkim rondlu mieszamy resztę konfitury ze słodem i 4 łyżkami wody. Podgrzewamy powoli cały czas mieszając, utrzymując temperaturę na granicy zagotowania. Dodajemy łyżeczkę agaru i całość dokładnie mieszamy. Tak powstałym sosem dokładnie lub wedle fantazji polewamy ciasto, dodając jako dekorację włoskie orzechy. Można włożyć jeszcze na godzinę do lodówki aby polewa stężała lub podawać na świeżo.

MNIAM MNIAM :) i jak tu dbać o linię ...

PS. Moja konfitura jest wytrawna, mało w niej cukru, za to pełna jest imbiru i innych korzennych przypraw. Jeżeli korzystacie z gotowej konfitury podejrzewam, że potrzebne będzie mniej cukru ale za to więcej przypraw - polecam imbir właśnie. 

czwartek, 29 sierpnia 2013

zielona TARTA z KALAFIOREM

Wstałam i zastanawiam się co by tu zmajstrować. Biegać chwilowo nie mogę, joga też mi jakoś wyjątkowo nie służy, nadprogramowy przydział energii wychodzi mi uszami. Powinnam go spożytkować w ruchu ale moje ciało z trudem wykonuje proste czynności, cały czas dobitnie wypominając mi ostatnie warsztaty taneczne, które tak nieświadomie mu zafundowałam. Tak więc od rana krzątam się po kuchni, bo ileż można odpisywać na maile i udawać, że się pracuje. Szybki przegląd lodówki, składniki na blat i do dzieła. Kolor powstałego quiche mi samej zaimponował, a smak okazał się naprawdę warty grzechu porzucenia na jeden dzień owsianki na rzecz świeżej zdecydowanie lunchowej tarty.

W ramach inspiracji kolejna rzeźba z Poznania tym razem gips Adam Graczyka pod tytułem Cień II z 1983 r. Praca odwołująca się idei formy ukrytej w materiale/tworzywie, którą należy jedynie odsłonić, ukazując światu. Taka koncepcja rzeźbiarska znana jest od antyku, poprzez prace Michała Anioła na naszej rodzimej genialnej Alinie Szapocznikow kończąc. Polecam i pracę, i taki pogląd na rzeźbę.

ilość na blachę 20x30 cm, pieczemy 40 min, termoobieg na 200 st C

ciasto:
1 kubek ugotowanej kaszy jęczmiennej (w moim przypadku wczorajsza)
1/3 puszki mleka kokosowego
1/2 kubka oleju kokosowego lub np. z suszonych pomidorów (dał bardzo fajny posmak)
1 kubek mąki z ciecierzycy
1 łyżka tahini
1 łyżeczka soli morskiej
1 łyżeczka proszku do pieczenia

+ olej i otręby do wysmarowania i obsypania blachy

wkład:
1/2 niewielkiego kalafiora

1/2 kostki tofu (ok 100 gr)
1 ogórek gruntowy
1/2 pęczka natki pietruszki
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka kminu indyjskiego
1 łyżeczka ostrej masali
1 łyżeczka soli morskiej
1/3 puszki mleka kokosowego

W blenderze miksujemy ugotowaną kaszę z mlekiem, olejem, tahihi i solą. Po około 3 minutach przekładamy gęstą, gładką masę do miski, dodajemy mąkę i proszek do pieczenia. Mieszamy drewnianą łyżką do momentu uzyskania zwięzłego ciasta. Blaszkę smarujemy olejem i obsypujemy otrębami, następnie wyklejamy ciastem tak aby powstał mniej więcej 2 cm rant. Kalafiora kroimy na drobne kawałki i wsypujemy na ciasto. W blenderze umieszczamy resztę składników i miksujemy ok 3-4 minut do uzyskania puszystego, gęstego sosu. Jeżeli będzie się ciężko miksować można dodać kilka łyżek wody. Całą zawartość blendera równomiernie wylewamy na ciasto, przykrywając grubym kożuchem kawałki kalafiora. Blachę wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy około 40 min. Smacznego!

wtorek, 27 sierpnia 2013

AMOK z Tofu

Amok to tradycyjne danie kuchni kambodżańskiej, esencjonalne, mocne, wygotowane i nie dające o sobie zapomnieć. Przez te kilka tygodni poszukiwania wrażeń i przyjemności w tym niewielkim kraju jadłam amok gęsty i rzadki, delikatny i wytrawny, w formie zupy, sosu czy od razu całego zapieczonego dania. Jest to po za sałatką z zielonej papai najbardziej charakterystyczny smak dla tej szerokości geograficznej. Tradycyjnie danie przygotowuje się w woku ale wersja z patelni z bardzo grubym dnem albo z rondla też daje radę. Z resztą ten ostatni sposób uskuteczniłam całkiem niedawno ponieważ w ferworze licznych przeprowadzek mój wok się zdematerializował. Poniżej przepis na tofu inspirowane khmerską kuchnią w komplecie z najlepszą pracą Hasiora jaką widziałam od lat. 

Hasior w całej mojej edukacji artystycznej przewijał się wiele razy, fascynował mnie i moich przyjaciół, przykuwał i zmuszał do myślenia będąc wprawnym obserwatorem/komentatorem rzeczywistości. Jak większość wielkich nie odnalazł się w tym świecie i najpierw uciekł w uzależnienia, a potem na "drugą stronę lustra". Praca "Wyszywanie charakteru" z Muzeum w Poznaniu zachwyciła mnie jak zawsze prostotą środków i siłą wyrazu, oraz poczuciem wdzięczności dla moich rodziców którzy pozwolili mi "wyszyć" się samodzielnie.

ilość ma jedno danie w formie zupy lub jako sos do dwóch lunchowy porcji

baza:
2 ząbki czosnku
2 cm świeżego imbiru
1/2 cebuli
1/2 łyżeczki trawy cytrynowej
1 szczypta kurkumy
1/2 łyżeczki zielonego curry (może być zwykła przyprawa curry wtedy polecam pominąć kurkumę)
2 łyżki sosu sojowego lub pasty miso
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka soku z limonki

teść:
1/2 puszki mleka kokosowego
1/2 opakowania świeżego szpinaku baby
200 gr naturalnego tofu

+ ryż albo makaron

Wszystkie składniki bazy umieszczamy w blenderze i miksujemy na gęstą aromatyczną pastę, można zrobić większą ilość i przechowywać w lodówce. Miałam bardzo ciemną pastę miso więc końcowy efekt wyszedł w tonacji brązowej oryginalnie amok powinien być żółtawy albo beżowy. Do rondla lub woka przekładamy pastę, dodajemy mleko kokosowe i zagotowujemy. Następnie dokładamy pokrojone w kostkę lub słupki tofu (i inne warzywa jeśli dusza zapragnie) i mieszając od czasu do czasu gotujemy aż sos zgęstnieje. Następnie układamy na naczyniu żaroodpornym szpinak (można od razu dodać też ryż), zalewamy sosem i zapiekamy około 15 minut w piekarniku rozgrzanym do 200 st. W takiej postaci danie jest bardzo rozgrzewające. Można też podać osobno ryż i sos prosto z rondla, najlepiej w osobnej miseczce. Kolejną opcją jest wymieszanie sosu z makaronem i dodatkowe przesmażenie, wtedy całość nabiera formy phad thai'a. Mile widziane są też różne warzywa i świeże zioła, polecam bakłażany, cukinię i marchewkę jako wsad a tajską bazylię, sezam, orzechy nerkowca i chilli jako dodatki. 

bardzo dobre - ល្អណាស់ - la nasa

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

pieczony BAKŁAŻAN z czterech stron świata

Spędziłam fantastyczny tydzień w Poznaniu. Pojechałam na Międzynarodowe Warsztaty Taneczne, które skutecznie zweryfikowały moje poczucie, że mam kondycję. Zamieszkałam u Joanny, która okazała się bratnią duszą, pełną energii i pasji życia, oraz zwiedziłam bardzo ciekawe miasto, o którym miałam wyłącznie mgliste wyobrażenie gdzieś z azymutem na Koziołki, Stary Browar i festiwal Malta. Był to tydzień wrażeń, potu, bólu, siniaków, muzyki i śmiechu. Przy okazji w przerwach między kolejnymi zajęciami chodziłam, zaglądałam, poznawałam i szukałam inspiracji. Udało mi się obejrzeć kilka bardzo dobrych wystaw w tym ekspozycję Sztuki II poł. XX wieku w Muzeum Narodowym, nomen omen naprawdę imponującą (stolica może się schować). I kiedy już przyszedł czas powrotu do domu postanowiłam Joannie ugotować kolację, chciałam podziękować za gościnę i rozmowy bez końca. Ponieważ Asia lubi podróże i opowieści o świecie zaserwowałam bakłażany doprawione czterema stronami świata. Enjoy!

ilość na dwie porcje

1 niewielki bakłażan
2 pieczarki portabella (zachód - Ameryka)
100 gr orzechów nerkowca (wschód - Wietnam)
1/2 opakowania świeżego szpinaku baby (pochodzi z Azji zachodniej)
1 mała puszka mleka kokosowego (wschód - Tajlandia)
2 łyżki oleju np. z suszonych pomidorów (południe - Włochy)
2 czubate łyżeczki przyprawy do kebaba (południe - basen Morza Śródziemnego)
4 łyżki sosu sojowego (wschód np. Japonia)
3 ząbki czosnku (cała półkula północna)
4 łyżki soku z cytryny (tam gdzie ciepło i dużo słońca)

+ sól morska
+ tortille kukurydziane (sprawdźcie skład ponieważ czasem można znaleźć pół tablicy Mendelejewa) albo pity

Nastawiamy piekarnik na 200 st. i zanim się nagrzeje kroimy bakłażana w plastry i solimy po obu stronach. Kiedy puści sok wycieramy ręcznikiem papierowym nadmiar wody i wkładany do piekarnika na około 20 minut. W rondelku rozgrzewamy olej, dodajemy sos sojowy, przyprawę do kebaba, drobno posiekany czosnek i dwie łyżki soku z cytryny, wszystko razem podgrzewamy aż zacznie mocno pachnieć. Zmniejszamy ogień i dolewamy mleko kokosowe, a następnie dodajemy pokrojone w kostkę pieczarki, gotujemy około 10-12 minut. W między czasie zaglądamy do piekarnika, przewracamy bakłażana i smarujemy je za pomocą łyżki sosem z rondelka. Na niewielkiej patelni prażymy orzechy nerkowca, delikatnie aby nie przypalić ale zarumienić. Na dużej patelni podgrzewamy szpinak ze szczyptą soli i pozostałym sokiem z cytryny. Szpinak ma się delikatnie ściąć ale zachować kolor i świeżość. Jeszcze raz odwiedzamy bakłażana, przewracamy po raz kolejny na drugą stronę, muskamy olejem i dokładamy tortille lub pity aby się podgrzały. Po około 4 minutach przygotowujemy posiłek na talerzach. Najpierw szpinak, następnie bakłażan pokrojony w wąskie długie paski, na to sos z pieczarkami, wszystko razem obsypane orzechami i uzupełnione pokrojonymi w ćwiartki tortillami lub pitą. Niebo w gębie!

PS. Aby tego było mało na deser proponuje Brownie z malinami mniam mniam :)
PS.I. Rzeźba to praca Krzysztofa M. Bednarskiego Muzeum Narodowe w Poznaniu

wtorek, 20 sierpnia 2013

PLACKI z CIECIORKI





Wstałam w zeszły czwartek rano i zachciało mi się czegoś wyjątkowego. Odpuściłam sobie poranne bieganie i jogę, zawinęłam się w koc i najpierw długo sączyłam herbatę z dobrą książką w ręku, a potem powędrowałam do kuchni po odrobinę kulinarnej magii. Miałam ochotę na ciepłe ale świeże śniadanie które można by spałaszować za pomocą palców. Najchętniej delikatnie zaciągające wschodem. Z ostatnich "zdrowych" zakupów ostała mi się mąka z cieciorki tak więc blender w ruch, patelnia na gaz i do pracy. Wyszły smakowite placki, dobre i na śniadanie i na lunch, i na kolację. Z przyjemnością i talerzem w ręku wróciłam do łóżka czytać dalej i rozpieszczać podniebienie. Przyjemnie się zaczął ten wolny czwartek.

ilość na 10 placków

1 szklana mąki z ciecierzycy
1 szklanka mleka ryżowego
2 łyżeczki oleju kokosowego
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki ostrej masali (np. do shoarmy)
1/2 łyżeczki kminu indyjskiego
2 szczypty soli

+ ogórek gruntowy / świeży szpinak
+ dip musztardowy - 3 łyżeczki musztardy sarepskiej wymieszane z 3 łyżeczkami mleka kokosowego

Wszystkie składniki wrzucamy do blendera i miksujemy około 3 minut w celu osiągnięcia zwartej masy. Rozgrzewamy patelnię i natłuszczamy wybranym olejem (podążyłam dalej tym samym tropem i kontynuowałam z kokosowym), za pomocą chochli robimy placuszki i na średnim ogniu smażymy po obu stronach na złoto. Przekładamy gotowe placki na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym lub pergaminem aby oddały ewentualny nadmiar tłuszczu. Serwujemy najlepiej jeszcze na ciepło ze świeżymi warzywami i dipem musztardowo-kokosowym. Enjoy!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

pudding JAGODOWY na słodko/słono

Pasja jagodowa trwa nadal, ale aby nie było monotematycznie dziś będzie wytrawnie. Uwielbiam kolor leśnej borówki w kuchni - nasycony fiolet i rozbieloną lawendę. Pierwszy prawie czarny, drugi z niebieską poświatą. Przypominają mi wakacje na wsi w dzieciństwie kiedy to moja babcia cała zgraję dzieciaków wysyłała do lasu w poszukiwaniu tych czarnych owoców. My mieliśmy zajęcia ona święty spokój, ale zawsze była też nagroda: ciasto drożdżowe, pierogi, pampuchy. Jednym słowem wszystko co dobrze smakowało z jagodami. Pamiętam jak rozpierała nas duma, że obiad lub deser jest przygotowany z naszych zdobyczy. Jagody od wieków znane były w medycynie, kosmetyce czy magi. Mają działanie przeciwzapalne i przeciwgorączkowe, pomagają w problemach żołądkowych oraz jako środek pomocniczy przy leczeniu cukrzycy. Tak więc jagód nigdy za dużo, na słono, słodko, w ciastach, pierogach, zupach i do chleba. Dziś gęsty pudding na kaszy, syci i daje powera. Mozę być na zimno i na gorąco. Najważniejsze aby na świeżo.

ilość na 2 duże obiadowe porcje

1 szklanka kaszy jęczmiennej
1 szklana jagód
2 duże ogórki gruntowe
4 łyżeczki tahini
sól morska 
1 szczypta chilli

+ jagody / świeża kolendra / sól / łyżeczka soku z limonki do przybrania

Gotujemy kaszę jęczmienną w stosunku 1:2 ze szczyptą soli, kiedy zmięknie a nawet się lekko rozgotuje razem z jagodami przerzucamy do blendera. Miksujemy co najmniej 4 minuty na bardzo wysokich obrotach z dodatkiem jednego ogórka, 2 łyżeczek tahihi i szczyptą chilli. Rozlewamy pudding do misek, przyozdabiamy plastrami cienko pokrojonego ogórka (w tym celu można użyć obieraczki do warzyw), łyżeczką tahini na talerz, całymi jagodami i solą morską. Pałaszujemy do dna.

czwartek, 15 sierpnia 2013

smarowidło CHILI/OLIWKI/TOFU

Lepioszka występuje w całej Azji Centralnej, właściwie jak dobrze się postarać już za naszą wschodnią granicą znajdą się domy gdzie zamiast tradycyjnego chleba podawane będę chlebowe placki bez drożdży. W zależności od kraju mają różny skład, choć niezmienna pozostaje mieszanina mąki, tłuszczu i wody jako bazy wyjściowej. Spotkałam się z odmianami na mące pszennej, jęczmiennej czy żytniej, z dodatkiem piwa lub mleka. Również kraje Azji Mniejszej kultywują tradycję placków chlebowych choć pod inną nazwą. Lepioszkę tradycyjne piecze się w piecu opalanym drewnem przyklejając placki do jego ścian, gotowe są po kwadransie kiedy to łatwo odchodzą od powierzchni pieca. W niektórych krajach odciska się na nich ozdobny ornament, w innych posypuje sezamem albo dodaje przyprawy. W mojej zaprzyjaźnionej libańskiej knajpie lepioszka występuje jako orientalny chleb i oprócz pity można ją kupić na wynos. Taka też z hummusem rządziła ostatnio w mojej kuchni, ale ponieważ zostało mi kilka oliwek marynowanych w piekielnie ostrym chili postanowiłam dla odmiany zmiksować jej (lepioszce) inne smarowidło. Okazało się na tyle udane, że w porze obiadowej z makaronem orkiszowym, świeżym szpinakiem i pomidorami zupełnie przez przypadek smarowidło zamieniło się w smakowity sos.

ilość na mały słoik ok 200ml

100 gr naturalnego tofu
14 oliwek syriana (w marynacie chili)
6 łyżek oliwy z rozmarynem
pieprz + sól do smaku

+ chleb orientalny lub makaron, pomidor malinowy i świeży szpinak

Wszystkie składniki miksujemy na gładką pastę. Możemy przechowywać w lodówce w wygotowanym słoiku do 5 dni. W wersji z lepioszką polecam nagrzać piekarnik do 180st C, i posmarowane kawałki chleba z dodatkiem ulubionych warzyw zapiec około 5 minut, aż pieczywo stanie się chrupkie, a całość przyjemnie ciepła. W wersji z makaronem polecam całość wymieszać przed podaniem w garnku, ponieważ smarowidło jest dość gęste pod wpływem ciepła ładnie rozleje się po makaronie, u mnie wszystkie warzywa dodałam surowe - ale to kwestia gustu. Smacznego!

* fotografia lepioszek została wykonana przez Kubę Czajkowskiego w Kaszgarze

środa, 14 sierpnia 2013

KURKI inaczej


Sporo rzeczy w życiu robię na wspak, wszyscy dookoła się stabilizują i poważnieją, a ja podejmuję coraz bardziej szalone plany. Kupuje coraz starsze samochody i sięgam wzrokiem gdzie wzrok nie sięga. Spełniłam kolejne marzenie, po kilku miesiącach poszukiwań znalazłam starą mała terenówkę - wdzięcznego Samuraia w niezłym stanie, którego jak plotka głosi można naprawić młotkiem. Pojechałam go obejrzeć nikomu nic nie mówiąc pod Katowice i jak tylko go zobaczyłam to wiedziałam, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Co prawda do łóżka się nie zmieści, do windy też nie wchodzi, zagłusza radio i nie ma wspomagania ale po za tym jest idealny, no nie jest też czarny ale to musiałam mu wybaczyć na wstępie. Wjedzie wszędzie i nawet z prędkością przelotową 80 km/h jest królem szos. Mój wariacki plan zakłada podbój Azji Centralnej tym małym zielonym pudełkiem i wierzę, że razem nam się uda, start już za 10 miesięcy. A tym czasem wracając z Suwalszczyzny kupiłam kurki i jagody, ponieważ kurki w wersji klasycznej są wszystkim znane postanowiłam poszaleć i doprawić je wschodem z odrobiną fantazji - i znowu się udało, spróbujcie!

ilość na 3 do 4 porcji

1/2 kg kurek
1 cebula cukrowa
2 łyżki oleju kokosowego
4 łyżki sosu sojowego
150 ml mleka kokosowego
2 łyżeczki tahini
1/2 łyżki shichimi tougarashi lub pieprzu syczuańskiego

+ makaron z fasoli mung (1 pęczek na porcję) i świeży szpinak

Na patelni o grubym dnie podgrzewamy olej z sosem sojowym i dodajemy posiekaną w kostkę cebulę, którą smażymy aż puści sok. Następnie dodajemy kurki (wypłukane, niepokrojone) i smażymy około 4 minut, przykrywamy i dusimy aż zmiękną (czas zależy od wielkości kurek do 10 min.). Kiedy grzyby puszczą sok i dojdą zmniejszamy ogień i dodajemy mleko kokosowe, tahini oraz shichimi tougarashi lub pieprz syczuański. Dokładnie mieszamy i gotujemy tak długo aż woda odparuje tworząc gęsty sos (trzeba mieszać od czasu do czasu aby nie przywarło) do 10 min. Przygotowujemy makaron oraz nakładamy na talerze świeży szpinak, następnie wedle uznania makaron i kurki, można całość oprószyć sezamem. Smacznego!

PS. Kurki w tej wersji można też zmiksować na gładką masę tworząc rewelacyjną pastę do chleba, lub podawać jako dodatek do innych dań.

wtorek, 13 sierpnia 2013

lekki BIAŁY KREM

Dzieje się tyle, że nie wiem w co włożyć ręce. Dwa projekty mieszkań w toku. Niewielkie ale pełne niespodzianek na pięknym zielonym Żoliborzu. Kolejny obraz tym razem w szarościach, zainspirowany chyba nowymi butami do biegania i ostatnio widzianą wystawą w Zachęcie. W tak zwanym między czasie kilka dni na Suwalszczyźnie z mamą,  następne zrealizowane marzenia (ale o tym później) i nieskończoność pomysłów. Do tego biały krem jako świetna alternatywa na lunch lub kolację. Lekki, smaczny i sycący, dla mnie w wersji czystej ale na pewno sprawdzi się w zestawieniu z grzankami, ziarnami albo świeżą zieleniną. I tak jak wspomniałam ciekawa ekspozycja w Zachęcie, pośród miej i bardziej znośnych wystaw instalacja Katarzyny Krakowiak "Powstanie i upadek powietrza" polecam fanom czystego minimal artu. Na mnie działa, uwodzi i zmusza do myślenia, lub wręcz odwrotnie odpuszczenia wszystkiego - czyste ZEN. Enjoy!

ilość na dwie miseczki ale przyznaję, że pochłonęłam je samolubnie sama :)

1/3 kalafiora
1/2 dużej cebuli
1/2 kostki warzywnej
1 kubek wrzątku lub 1 kubek bulionu warzywnego
4 łyżki mleka kokosowego
2 łyżeczki tahini
1 łyżeczka soku z cytryny/limonki

+ sól morska do smaku

W niewielkim rondelku gotujemy kalafior, cebulę i wodą z kostką, ok 7 min aż warzywa zmiękną. Następnie przerzucamy całą zawartość garnka do blendera, dodajemy mleko kokosowe, tahini i sok z cytryny. Miksujemy 3 minuty na wysokich obrotach, jeżeli macie ochotę na chłodnik można dodać 6 kostek lodu. Smakujemy i ewentualnie doprawiamy, przelewamy do misek/czarek i podajemy. Dla chętnych polecam kiełki, ziarna i grzanki jako sycące extasy :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

ZIELONY chłodnik

Poprzedni weekend był trudny, poskładało mnie choróbsko i najpierw nie maiłam ochoty jeść w ogóle a potem miałam smaki na różne dziwactwa. Było słodko-słono, czerwono, zielono i warzywnie z czekoladą. Szalałam w amoku gorączki, a aby się schłodzić wymyśliłam zielony chłodnik. Wyszedł lekko, sycąco i w bajecznym kolorze. W sam raz aby stanąć na nogi. ENJOY

ilość na 3-4 porcje

1 cukinia
1//2 brokuła
1 kostka warzywna
4 ząbki czosnku
1 ogórek gruntowy
1/2 pęczka pietruszki
1/2 litra wody
1/2 łyżeczki soli morskiej
łyżeczka soku z cytryny


wegański majonez

kiełki słonecznika

Cukinię i brokuł kroimy w kostkę. Zagotowujemy wodę z czosnkiem i kostką warzywną, dodajemy warzywa i na średnim ogniu gotujemy około 7-10 minut, tak aby zachować intensywny kolor warzyw ale również ich smak. Zestawiamy garnek z ognia i studzimy do temperatury pokojowej. Przekładamy całość do blendera, dodajemy pietruszkę, ogórka, sól, sok z cytryny i miksujemy ok 3 minut na wysokich obrotach do uzyskania gładkiej zupy krem. Nakładamy na talerze dodając do każdej porcji solidną łyżkę wegańskiego majonezu oraz kiełki. W przypadku tak drastycznych upałów jak ostatnio polecam dorzucić kilka kostek lodu. Smacznego!